Nasza strona internetowa używa plików cookie (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych. Każdy ma możliwość wyłączenia plików cookie w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.

Autoportret – Łucja Piekarska-Duraj, Zdrowie na wystawie. Krakowskie muzea medyczne

Z Katalog.Czasopism.pl

Kategoria: Przedruki
Publikacja za zgodą autora i redakcji.



       Różne są definicje zdrowia, ale zawsze wiążą się z oznaczaniem grup wykluczonych, działaniem według ustalonych procedur, nadzorem i obserwacją, więc także ze sprawowaniem władzy. Gdyby stworzyć muzeum zdrowia, musiałyby się znaleźć w nim reprezentacje większości sfer życia, zarówno publicznego, jak i prywatnego.

       Dlatego nie ma muzeów zdrowia, za to są muzea pokazujące historię medycyny, muzea farmacji czy nawet muzea higieny. Wszystkie one prezentują więcej niż to, co zapowiadają w nazwie, bo pozwalają się zastanowić nad sposobem, w jaki dziedziny uzyskują prawomocność. Sama zaś instytucja muzeum ściśle wiąże się z procesami konstruowania dziedzictwa, a także związanego z nim tworzenia tożsamości zbiorowych. Dlatego z pozoru specjalistyczne muzeum farmacji stanowi kontekst do refleksji wykraczających daleko poza kwestię przygotowywania leków, a zmuzealizowana apteka może stać się pretekstem do wyjaśnienia logiki systemu politycznego. Zanim jednak zaproszę do zatrzymania się na dwóch przystankach krakowskiej muzealnej ścieżki zdrowia, proponuję spojrzeć na angielską instytucję, która – będąc przybudówką szpitala i akademii medycznej – łączy w sobie kilka tendencji współczesnego muzealnictwa: Muzeum Historii Medycyny w Leeds.

       Muzeum w Leeds jest dużą placówką, która proponuje kilka typów aktywnych i pasjonujących wizyt; jego rola nie ogranicza się do gromadzenia, przechowywania i udostępniania zbiorów. Z dużym rozmachem zrekonstruowano tu na przykład trudne warunki życia w wiktoriańskich slumsach czy operację amputacji nogi wykonywaną bez znieczulenia; można również, między innymi, odbyć wędrówkę po powiększonym jelicie cienkim czy poczuć się jak w ciąży. Dwa poziomy wystawy pokazują dwa ujęcia zdrowia. Jedno dostarcza wiedzy na temat zdrowia i choroby w życiu społecznym, prezentując dawne instytucje medyczne i ich sposoby działania, a także wielką angielską reformę podjętą w imię walki o higienę. Innymi słowy, przedstawia historię medycyny jako wspólne dziedzictwo, a poszukiwania związane z rozwojem nauk medycznych czyni ważną częścią ideologii postępu i humanizmu. Drugie ujęcie, wychodząc od funkcjonowania organizmu, wyjaśnia, czym jest zdrowie, dopiero bowiem rozumiejąc, co i jak działa, można poznawać konkretne choroby i sposoby radzenia sobie z nimi.

       Współczesne muzea często wykorzystują kojarzone z postmodernizmem techniki symulacji po to, aby zaprosić zwiedzającego w podróż w czasie i przestrzeni. Pamiętając, że zabieg taki jest umowny, muzeum ma stworzyć sytuację umożliwiającą nabycie jak największej liczby osobistych doświadczeń (a nie „pobieranie” wiedzy podczas oglądania wystawy). Stąd znajdą się tu interaktywne stanowiska zapraszające do różnych działań, a akcent kładziony na poszerzanie wiedzy równoważony jest przez drugi, położony na rozrywkę. Popularność atrakcji nazywanych edutainment (ang. Education + entartainment) wiąże się między innymi z tym, że zwiedzający cenią swój czas, dlatego satysfakcjonująca wizyta powinna łączyć przyjemność z nauką. Jednym z popularnych zabiegów jest także stworzenie możliwości podglądania (podsłuchiwania) zaaranżowanych scen czy sytuacji. W ten sposób zwiedzający nie tylko aktywnie odkrywa ekspozycję, ale także staje się powiernikiem tajemnicy, co mimo swojej umowności cieszy. Jakakolwiek byłaby tematyka wystawy, turysta ma odnieść ją do siebie. Wizyta ma go wzbogacić, pozwolić na poszerzenie horyzontów, wreszcie ma mu dostarczyć wiedzy o nim samym.

       XIX wiek można w Anglii wspominać z pewną nostalgią; aura wizyty muzealnej w krakowskiej Aptece pod Orłem naznaczona jest traumą zagłady. Nie znajdziemy tu dużej liczby wyjątkowych eksponatów; te, które się zachowały, są w posiadaniu innego muzeum. Swoją historią apteka doskonale ilustruje przemiany ustrojowe w Polsce, w tym zwłaszcza zabiegi manipulowania pamięcią zbiorową. Dzisiejsza narracja wystawy apteki ma także swoją tezę: jest „poświęcona” pamięci. Czy powinniśmy ją traktować jako jedno z muzeów Holocaustu? Jakich środków użyto, aby pomóc widzowi dowiedzieć się jak najwięcej o ludziach, o historii tego miejsca, a także o sobie? A może miejsce to ma być „niemym świadectwem czasów”, transparentnym komunikatem pozostawionym do interpretacji zwiedzającego?

       Farmaceuta Pankiewicz przyjechał do Krakowa z Sambora i otworzył aptekę przy Rynku Podgórskim, potem przeniósł ją na Plac Zgody. Interes przejął po nim syn, który obronił dyplom na UJ i gdyby nie wybuch drugiej wojny pewnie wiódłby spokojne życie, spędzając czas na przygotowywaniu i sprzedaży leków. Na początku wojny młody Pankiewicz uciekł na wschód, jednak po ogłoszonym nakazie otwarcia wszystkich aptek w mieście wrócił do Krakowa, a Apteka pod Orłem na Placu Zgody została po krótkiej przerwie otwarta i odtąd Pankiewicz prowadził ja z Ireną Droździkowską. W wyniku kolejnych rozporządzeń okupantów w części Podgórza utworzone zostało getto, miejsce zamieszkania Żydów, które w zamiarach nazistów miało stać się wylęgarnią chorób takich jak tyfus. Na terenie getta pozostała jedna apteka, w dodatku prowadzona przez Polaka, który nie tylko zupełnie wyjątkowo otrzymał przepustkę na ten ogrodzony murem teren, ale także zamieszkał w Aptece pod Orłem. Sam Pankiewicz wyjaśniał później, że pozostał, bo obawiał się o swoją własność, ale temu wytłumaczeniu mało kto daje wiarę. Apteka od razu stała się ważną instytucją, nie tylko pomagającą w ratowaniu i podtrzymywaniu zdrowia w skrajnie trudnych warunkach. Farmaceuci dostarczali luminal do uspokajania wywożonych za mury dzieci, a także czarną farbę do włosów, pomagającą wyglądać młodziej. Apteka stała się punktem obserwacyjnym, depozytem cennych rzeczy pozostawianych przez wywożonych na śmierć Żydów, skrzynką kontaktową, wreszcie wyjątkowym miejscem spotkań artystów. We wspomnieniach Apteka pod Orłem przetrwała jako enklawa normalnego życia, gdzie nie brakowało muzyki (przychodził tu między innymi słynny pieśniarz Mordechaj Gebirtig) ani tradycyjnej szabasowej ryby. Ci, którzy przeżyli, zapamiętali Pankiewicza jako człowieka wielkiej odwagi i obrońcę ludzkiej godności.

       W 1953 roku aptekę, którą udało się Pankiewiczowi utrzymać przez wojnę zawłaszczyło państwo. W znacjonalizowanej aptece pracował magister przez krótki czas, ale na własną prośbę został przeniesiony. W latach sześćdziesiątych apteka została przekształcona w bar, eufemistycznie nazywany restauracją, bo sprzedawano tu głównie alkohol. Zgodnie z PRL-owską polityką historyczną „epizod” krakowskiego getta był przemilczany, podobnie jak zmanipulowane były przekazy dotyczące najważniejszych pomników wojennych, na przykład Oświęcimia, gdzie nigdy nie pojawił się ani izraelski termin „Shoah”, ani też nie- izraelski „Holocaust” (obydwa oznaczające planową zagładę narodu żydowskiego).

       W tym samym czasie Pankiewicz spotykał się z wieloma wyrazami pamięci i wdzięczności, zapraszano go do Izraela, gdzie otrzymał tytuł Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata.

       Z czasem Plac Zgody przemianowano na Plac Bohaterów Getta, w Aptece urządzono Muzeum Pamięci Narodowej. Bohaterstwo Pankiewicza i jego działalność w getcie wpisano w obręb dyskursu pamięci narodowej (= własność narodu polskiego); samo miejsce, formalnie działające jako pracownia Domu Kultury Podgórze, nie było zbyt szeroko znane wśród krakowian.

       Od 2003 roku Apteka pod Orłem działa jako oddział Muzeum Historycznego Miasta Krakowa.

       Dzisiejsza ekspozycja, której otwarcie umożliwiła między innymi celowa darowizna Romana Polańskiego, prezentuje – zgodnie z logiką działania Muzeum Historycznego – fragment historii miasta, tu: związany z terenem dawnego getta. Apteka pod Orłem stanowi zatem pretekst do zbudowania opowieści o świecie, który bezpowrotnie zniknął wraz z zagładą. Autorzy wystawy nie starają się przesadnie angażować emocji zwiedzających. W scenariuszu wystawy rolę wprowadzenia odgrywa krótkie przedstawienie losów apteki i jej właściciela. Już od początku wiadomo, że mamy do czynienia z nader skromnym bohaterem. Jego dzieło jest tu ukazane dyskretnie, utrzymana zostaje bowiem hierarchia ważności: podstawowa opowieść muzeum dotyczy stopniowego wykluczania i zagłady Żydów. Bezduszne przytaczanie faktów i dokumentów samo w sobie dobrze oddaje klimat doprowadzonej do skrajności biurokracji, który uważa się za charakterystyczny dla epoki narodowego socjalizmu. Ze statyką nazistowskich obwieszczeń kontrastują ruchome obrazki starych filmów dokumentujących życie w Krakowie przed i podczas wojny. Z czasem historia Apteki pod Orłem staje się jedynie wątkiem w wielowarstwowej sadze o wspólnym finale. O tym, gdzie jesteśmy, przypomina kilka fotografii czy zwoje Tory zachowane tu jako świętość oddana w depozyt. Ekspozycja nie jest interaktywna, atmosfery nie kształtują też rozwiązania przestrzenne – gra świateł czy specyficzna architektura (jak to się dzieje na w wielkich muzeach Holocaustu w Amsterdamie czy Berlinie). Na przekaz muzealny wpływa także atmosfera krakowskiego prowincjonalizmu, połączona z przekonaniem o tym, że znajdujemy się w centrum świata. W efekcie ostatnia sala ekspozycji, nazywana edukacyjną, jest ogromnym zawodem: głos przewodnika w audioguide opowiada, że tutaj Pankiewicz mieszkał, tutaj spotykał się ze znajomymi i przyjaciółmi, tutaj wreszcie mieści się wiele dawnych kryjówek, które ratowały życie... Jednak wszystkie te miejsca pozostają niewidoczne. Przestrzeń muzealna oddzielona jest od nas klasycznym sznureczkiem, odgradzającym nas od pomieszczeń służbowych. Otwarte drzwi na dziedziniec pokazują postpeerelowski ogródek z pelargoniami sadzonymi w aluminiowych miednicach. A więc życie toczy się dalej. Na terenach dawnego getta mieszkają ludzie, z okien muzeum widać krzesła z instalacji pomnikowej powstałej w miejscu dworca autobusowego na Placu Bohaterów Getta. A że była tutaj apteka? Ta apteka należy przede wszystkim do dyskursu pamięci, a działalność farmaceuty nabiera niezwykłego znaczenia, bo pokazuje nieugiętość i siłę człowieka.

       Zupełnie inny charakter ma krakowskie Muzeum Farmacji UJ, mające swoją siedzibę w budynku, który apteką nigdy nie był, a mimo to jest znaczeniowo nasycony.

       Jego tekst budowany jest za pomocą wielu różnych stylizacji, co sprawia, że wizyta w nim jest przyjemna i odbywa się bez cienia niepokoju. Dyskurs historii farmacji przedstawiono jako uporządkowany, logiczny, ściśle związany z naukowymi poszukiwaniami prawdy, a więc będący częścią uniwersalnego dziedzictwa humanizmu.

       Zacznijmy wizytę, łamiąc standardowy scenariusz zwiedzania wystawy: trasą ze strychu do piwnic i z powrotem. Pod dachem gromadzi się tu „lek wszelaki”. (O, liczbo zbiorowa! Czym są „leki” w zetknięciu z „lekiem”, ogromnym, bezkresnym zbiorem, który nie ma końca). To strych. Wężą się gałęzie, suszą się zielska, całkowite zwycięstwo chlorofilu, na belce napis o sile tkwiącej w roślinach, zwierzętach i kamieniach. Strych jest tryumfem wielkiej energii natury.

       Na piętrze poniżej dowody fascynacji dewiacją: panacea, hołd dla wszystkiego, do czego trzeba stwarzać nowe systematyki, bo wszystkim tym specyfikom przypisane są moce uzdrawiające. Takiej siły nie ma nic, co jest już poznane. Z ekonomią energii (tu: z jej przepływem we krwi) spotykamy się też przy porcelanowym naczyniu na pijawki.

       Przyjemność kolekcjonowania, selekcjonowania i przechowywania wyraża się w zbiorze pojemników i naczyń. Szklane, metalowe i miedziane, przypominają o epoce, gdy przedmioty nie tylko były znacznie droższe i bardziej doceniane, ale także przedstawiały się nazwiskiem tego, kto je wykonał. Porcelana miśnieńska, produkowana niegdyś według ściśle chronionej receptury alchemicznej, znalazła na powrót swoje miejsce w laboratorium. Dekorowane pojemniki upamiętniają radość (i obowiązek) precyzyjnego kategoryzowania, tutaj związane ściśle z koniecznością odpowiedniego użycia właściwych składników. A więc wagi apteczne, symbol dokładności; moździerze – nieco nudne, ale znów przywodzące na myśl inną niż dziś rolę przedmiotu; rzeczy niedostępne dla oczu pacjentów: narzędzia do wytwarzania pigułek czy ich pozłacania – przydatne zwłaszcza przy tych wyjątkowo gorzkich.

       Kramnica, czyli sala ekspedycyjna, jest najważniejszym miejscem spotkania aptekarza z klientami. Tutaj chwali się nabytkami ze swoich egzotycznych podróży, na które wyruszył kierowany tą samą żądzą zaspokojenia ciekawości, z jaką poszukuje panaceum, leku na wszystko, czy kamienia filozoficznego – sposobu na wieczną młodość i nieśmiertelność.

       To oczywiście w piwnicy – laboratorium o wyglądzie warsztatu doktora Fausta, wypełnionym rzeczami o starodawnych nazwach, alembikami z miedzi, beczkami z aptekarskim winem i urządzeniami do wyrobu świec. Kiedyś aptekarze sprzedawali także wosk do pieczęci, obok miodów, win, nalewek i pierników. Aromatyczne korzenie i przyprawy przywożone z podróży uzupełniały trofea zdobywców ziem zamieszkałych przez eksponowane w oknach aptek wypchane krokodyle, węże czy żółwie.

       Apteka przemawia czasem w języku alchemii: wąż zjadający własny ogon, ouroburos – ważny symbol alchemiczny, znaki na klasztornych szufladkach. Tak jak nie poznajemy jednak receptur leków – strzeżonych tajemnicą, tak i o alchemii za wiele się tu nie dowiemy: w końcu Muzeum odnosi się do Farmacji nauczanej na Uniwersytecie i Uniwersytet jest jego sponsorem.

       Medycyny poza nurtem oficjalnym nie ma: nieobecne są szamanki i czarownice, akuszerki i znachorki. Naukowa farmacja silnie odcina się od tych nurtów, wiążąc się z systemem państwowym, który użycza aptekom swoich orłów, uprawomocniając tym samym swój monopol na definicję zdrowia, a zwłaszcza na sposoby kuracji. Uświadamia to ciekawa kolekcja orłów z różnych etapów historii Polski.

       Podatna na egzystencjalne marzenia, farmacja nie chce stracić statusu nauki – szkoli i certyfikuje więc swoich adeptów, dojrzewając do gotowości do samomuzealizacji. Gabinety kuriozów, pierwsze europejskie muzea, prezentowane są tu znowu w scenerii, w której powstawały: w zainscenizowanych aptecznych izbach. Dziś wplecenie sztuki farmacji w dyskurs historii powszechnej odbywa się za pomocą reprezentacji – eksponatów muzealnych. Wędrówkę z podziemnego laboratorium i piwnicy kontynuujemy poprzez korytarze pod patronatem Higiei, córki lekarza Eskulapa, bogini i muzy aptekarzy raczej niż patronki – co udawania ich humanistyczną naturę, a zarazem przypomina o wielowiekowej nieobecności kobiet w oficjalnym nurcie medycyny. Droga wiedzie przez sale klasztorne, gdzie wzrok przykuwa szafa na trucizny, a przewodnik przypomina o ideach homeopatii; dalej panacea, curiosa, wagi, moździerze i pojemniki; wreszcie standardowe sposoby samouprawomocnienia: tematyczne kolekcje znaczków, dyplomów, monet, i wreszcie historia o farmaceucie bohaterze – o Pankiewiczu z Apteki pod Orłem.

       Dwa krakowskie muzea związane z farmacją opowiadają zupełnie różne historie, które łączy pewnie znacznie więcej niż jeden człowiek. Związek o tyle znaczący, że pozwala spojrzeć na obydwa muzea jako na instytucje, w których rzeczywiście mamy szanse dowiedzieć się czegoś nie tylko o rutynowym funkcjonowaniu apteki. Bowiem nawet tak specjalistyczne muzea są przede wszystkim instytucjami budującymi dyskurs pamięci zbiorowej – dyskurs dynamiczny i istotny, także dlatego, że pozwala nam osobiście zbudować relację z tym, co minęło, a także pomaga zrozumieć to, kim jesteśmy dziś.


Artykuł pochodzi z czasopisma „Autoportret” nr 3 (20) 2007.


Łucja Piekarska-Duraj – doktorantka w Katedrze Europeistyki UJ, gdzie zajmuje się współczesnymi ruchami kulturowymi i konstruowaniem dziedzictwa europejskiego.