Nasza strona internetowa używa plików cookie (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych. Każdy ma możliwość wyłączenia plików cookie w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.

Dialog - Jakub Myszkorowski, KUP PAN TRUMNĘ! ŚMIERĆ NA RYNKU USŁUG

Z Katalog.Czasopism.pl

Kategoria: Przedruki
Publikacja za zgodą autora i redakcji.


       W gabinecie Doktora Śmierci

       „Naszą dewizą jest zapewnienie jak najwyższej jakości usług i zawsze dokładamy starań, aby realizacja tego zobowiązania była spełniona.” „Każdą prowadzoną przez naszą firmę ceremonię pogrzebową obsługują stosownie ubrani i profesjonalnie przeszkoleni pracownicy funeralni, czym gwarantujemy szacunek i powagę tej dostojnej chwili.” „Nasz wykwalifikowany, młody personel, charakteryzujący się życzliwością oraz wysoką kulturą osobistą, jest gwarantem rzetelnej profesjonalnej obsługi i organizacji pogrzebu.” „Profesjonalnie podejmiemy się dokonania wszelkich formalności w urzędach, na cmentarzach i firmach ubezpieczeniowych w imieniu klienta na terenie całego kraju”1 – tak swoje usługi reklamują przedsiębiorcy pogrzebowi. I w tym właściwie zawiera się już diagnoza współczesnego stosunku społeczeństw zachodnich do śmierci. Dwaj najwybitniejsi teoretycy śmierci (można pokusić się o nazwanie ich antropologami śmierci) ostatniego półwiecza – Philippe Ariés i Michel Vovelle – już dawno wykazali, że nasze umieranie stało się praktycznie domeną medycyny. To, co wcześniej stanowiło sprawę między umierającym, rodziną, a często również Bogiem, teraz zostało wyjęte z przestrzeni rodzinnej i przeniesione w odhumanizowaną i zdezindywidualizowaną przestrzeń szpitala. Stwórcę, który w tej sytuacji występował w charakterze destruktora, a nie konstruktora, zastąpił doktor nauk medycznych. Jego wszechwładza wynika stąd, że, jak pisze Ariès, „należy do biurokratycznego systemu, którego siła polega na dyscyplinie, organizacji, anonimowości”2. Lekarz występuje przy tym w dosyć ambiwalentnej roli: z jednej strony mamy postać heroicznego obrońcy życia, który w imię tak zwanej uporczywej terapii jest w stanie walczyć za wszelką cenę o utrzymanie funkcji życiowych pacjenta, często przekraczając przy tym granice zdrowego rozsądku; z drugiej pojawia się lekarz w roli Charona i pomaga pacjentowi odejść z tego świata. W tym wypadku subtelny limes między rezygnacją z interweniowania a świadomym uśmiercaniem terminalnie chorego (to nowe pojęcie wprowadzone przez zmedykalizowaną retorykę dla nazwania śmiertelnej choroby) niezwykle łatwo może ulec zatarciu, a ów człowiek w kitlu może stać się Doktorem Śmiercią3.

       Mercedesem na tamten świat

       Co się jednak dzieje z chwilą, kiedy stetoskop przyłożony do ciała (jeszcze pacjenta) staje się już tylko zbędnym gadżetem, który nie wykrywa pulsu (już u denata)? Zainteresowanie medycyny człowiekiem zawsze kończyło się właśnie w tym punkcie, choć człowiek dosyć kłopotliwie nie przestawał istnieć fizycznie. Tradycyjnie zajmowanie się ciałem było prerogatywą (nierzadko niezbywalną) przypisaną rodzinie. To wdowa/wdowiec byli zobowiązani do zajęcia się zmarłym, umycia ciała, ubrania i przygotowania do pogrzebu. Mogło to polegać na czuwaniu przy zmarłym w otoczeniu najbliższych, ale także na bardzo skomplikowanym kompleksie czynności na rzecz tego, który, w myśl koncepcji Arnolda van Gennepa, znalazł się w fazie liminalnej i potrzebował wsparcia, aby ją przekroczyć.

       Tak było – ale już nie jest i raczej nie będzie. Dziś nasi zmarli wcale nie poszli z nami do Europy, ale pojechali lśniącymi karawanami z systemem ABS i specjalnymi dźwigami do windowania trumny. Nasza śmierć stała się przedmiotem rynkowej rozgrywki. Zmarły staje się łakomym kąskiem (z całą negatywną konotacją tego zwrotu) dla prężnej gałęzi rynku. W cyklu historycznym wraz z rozwojem dużych grup ludzkich, które zastępują oparte na więzi rodzinnej społeczności pierwotne, wszelka działalność człowieka uległa nieuniknionej specjalizacji. Cywilizacja miejska, którą napędza i tworzy profesjonalizm jej członków, specjalizacji wymaga i oczekuje. Człowiek nie musi sprawdzać się we wszystkich dziedzinach życia, ale jest zmuszony do tego, aby zostać ekspertem na określonym polu. Eksperci oczekują, że na co dzień będą mieli kontakt wyłącznie z innymi ekspertami. Dlatego spodziewamy się, że w sklepie warzywnym dostaniemy fachową informację o tym, czy pomidor jest pryskany, kapusta świeża, a jabłka nie rosły aby przy drodze. Od fryzjera oczekujemy tego, że będzie potrafił władać nożyczkami i grzebieniem, a od urzędnika, że uprzykrzy nam życie tylko w takim stopniu, w jakim będzie to niezbędnie konieczne. A co z pogrzebem?

       Tu pojawia się problem. Narodzinom i śmierci jako naturalnym limesom życia wszystkie społeczeństwa poświęcają bardzo dużo uwagi. W zmedykalizowanej kulturze początków dwudziestego pierwszego wieku człowiekowi, dokąd żyje, towarzyszy fachowy personel medyczny – to już wiemy. Jednak tuż po śmierci człowiek, choć już nieobecny, wciąż uczestniczy w życiu rynkowym za pośrednictwem swojego ciała, przyczyniając się do wzrostu PKB w sektorze usług. Ponowoczesne społeczeństwa Zachodu od dawna budują swoją ekonomiczną tożsamość wokół tego filaru. Nie inaczej jest w Polsce, gdzie, jak wykazały badania GUS, w 2005 roku sektor usług wytworzył ponad sześćdziesiąt cztery procent wartości dodanej całej gospodarki, dając miejsca pracy około pięćdziesięciu sześciu procentom pracujących w całej gospodarce. Czyli już teraz co drugi pracujący działa w tym sektorze, a tendencja jest postępująca.

       Usługą jest również wszystko, co dotyczy opieki nad zwłokami, ich transportu, przygotowania do pogrzebu, pochowania i zorganizowania uroczystości. Całkiem sporo okazji, aby z jednej strony odciążyć cierpiącą rodzinę, a z drugiej przynieść pokaźne dochody. Dlatego tak wstydliwie funkcjonujące do niedawna na marginesie rynku zakłady pogrzebowe, wyczuwając przychylną im koniunkturę i ciche przyzwolenie społeczne, mogły stać się graczami na wielkim rynku. Zapotrzebowania na ich usługi nie zabraknie – o to mogą być spokojni, a biorąc pod uwagę proces starzenia się społeczeństwa, nastawiają się raczej na progres niż na ograniczenie swojej działalności.

       Uhonorowany wieloma nagrodami i popularny również w Polsce serial wyprodukowany przez stację HBO Sześć stóp pod ziemią zyskał sobie uznanie publiczności, podejmując temat rodzinnego zakładu pogrzebowego. Dodajmy od razu: zakładu zaangażowanego w walkę o, pardon, klienta i o przetrwanie na rynku. Pierwszy sezon serialu otwiera starcie między właścicielami małego zakładu Fisher & Diaz a gigantem na rynku usług pogrzebowych. Przedmiotem sporu jest zachowanie niezależności przez rodzinną firmę, która stara się uniknąć wykupienia przez potężną korporację, działającą z zachowaniem wszystkich zasad typowych dla instytucji o takim charakterze. Pojawia się więc standardowa w wypadku korporacji uniformizacja wszystkich jej jednostek i standaryzacja świadczonych przez nie usług, a właścicielom firmy Fisher & Diaz proponuje się prowadzenie zakładu na zasadzie franszyzy (franchisingu).

       Jeśli ktoś jest skłonny jeszcze wierzyć, że podobne zjawisko może dotyczyć wyłącznie rynku amerykańskiego, jest w grubym błędzie. Również w Polsce zakłady pogrzebowe coraz częściej organizują się w sieci, prowadząc kilka placówek w jednym mieście, a nierzadko i w całym kraju. Wszystkie zachowują oczywiście te same standardy i dbają o realizację wspólnej „misji”, czyli tego, co w tradycyjnie budowanym świecie pojęć moglibyśmy określić jako credo.

       Nasza dewiza to profesjonalizm4

       Że coś jest na rzeczy, niemal równocześnie zauważyli i dali temu wyraz Gert Jonke oraz Bryan Delaney. Austriak w 2005 roku napisał Zatopioną katedrę, a Irlandczyk w tym samym czasie ukończył swojego Szewca. Dwa dramaty – zupełnie inne, zbudowane wokół innych tematów i w różnej poetyce – wystawiły pod pręgierz współczesną kulturę śmierci urynkowionej.

       Jakie są współczesne oczekiwania wobec sektora usług pogrzebowych? Dokładnie takie same, jak wobec wszystkich innych usług. Tradycyjnie ludzi zajmujących się pogrzebami traktowano z pewnym dystansem, tak jak zresztą rodzinę zmarłego. Ci pierwsi przeważnie nie wywodzili się z grup najlepiej sytuowanych w hierarchii społecznej, a ich ścieżka awansu mogła przebiegać jedynie ścieżkami cmentarnymi. Z kolei wdowiec/wdowa wzbudzali tradycyjny niepokój jako ci, którzy w jakiś sposób mogą śmiercią zarażać. Dopiero dokonujące się od początku dwudziestego wieku stopniowe eliminowanie świadomości śmierci z życia codziennego sprawiło, że obie te kategorie osób stały się mniej podatne na przypisaną im tradycyjnie ambiwalencję, bo i sama śmierć przestała być tak istotnym tematem.

       Jak pisze Ariés (a wtóruje mu Vovelle), w ubiegłym stuleciu śmierć została bardzo skutecznie usunięta z widoku społeczeństwa. Dlaczego wspólnota na to pozwoliła? „Dlatego, że nie uważała już za konieczne bronić się przed dziką naturą, oswojoną raz na zawsze, ucywilizowaną dzięki rozwojowi techniki, zwłaszcza w zakresie medycyny”, pisze Ariès, dodając, że „nie miała już wystarczająco silnego poczucia solidarności”. To cena za indywidualizm forsowany bez oglądania się na koszty i prawo do stanowienia o sobie samym. Człowiek zdobył się sam dla siebie, ale w pakiecie otrzymał również swoją śmierć, która przestała być wspólnym doświadczeniem rodziny, a coraz bardziej zaczęła być indywidualnym zadaniem, w którym pomaga nam już nie uścisk ręki bliskich, ale metaliczny dotyk igły ubranego w kitel specjalisty. Umieranie zostało zredukowane do zjawiska z szeregu innych wpisanych w cennik przychodni lekarskich: wizyta u dentysty, wstawienie by-passów, szczepionka przeciw śwince.

       Oddając bez walki pierwszy bastion śmierci – po stronie życia – ludzie stawili jeszcze mniejszy opór walce o zmarłego po śmierci. Pojawiło się za to dość powszechne przyzwolenie na przekazanie ciała w ręce specjalistów za cenę obietnicy profesjonalnej i wysokiej jakości usługi. Przedsiębiorca pogrzebowy w uwerturze sztuki Jonkego zapewnia: „Ale na jedno nigdy nie pozwalam: na brak profesjonalizmu i rozpanoszenie się marnej jakości”. Jak echo odpowiada mu dosyć mroczna i niejednoznaczna postać Mogue’a z Szewca: „My w domu pogrzebowym z przyjemnością świadczymy usługi na rzecz społeczności: staramy się być bliżej ludzi. Staramy się, by śmierć stała się dla żywych bardziej… dostępna…”. Niczym innym nie zajmują się w gruncie rzeczy współczesne wielkie i mniejsze domy pogrzebowe, które na swoich internetowych witrynach umieszczają nie tylko adresy i cenniki, ale również starają się wyjść naprzeciw ciekawości klientów. Jakim samochodem zawieziemy twojego bliskiego do grobu? Chyba nie pozwolisz na to, żeby dziadek na ostatnią przejażdżkę wybierał się byle gratem. Dlatego na stronie internetowej zakładu pogrzebowego znajdujemy opis zalet mercedesa przystosowanego do przewozu zmarłych. Dziadek na pewno doceni dodatkową kontrolę trakcji. Trumna, a może urna? Pełen katalog dostępny na stronie, zdjęcia do powiększenia. Sposób prezentacji oferty zakładów pogrzebowych niczym nie różni się od poetyki, w której prezentowane są towary w uporczywie podrzucanych pod nasze drzwi gazetkach sieci handlowych. „U nas w domu pogrzebowym stosujemy politykę otwartych drzwi” – reklamuje swoją placówkę Mogue. Do sprawy w ten sposób coraz częściej podchodzą przedsiębiorcy pogrzebowi, prezentując klientowi wszystko, co mają do zaoferowania. Możemy zobaczyć zdjęcia z prosektorium, zdjęcia z pogrzebów zorganizowanych przez firmę5, podyskutować na forach dla korzystających z usług danej placówki. Na pogrzebach coraz częściej wykonywane są zdjęcia i filmy wideo, które następnie – tak jak do niedawna tylko w przypadku ślubów, chrztów i pierwszej komunii – są oferowane rodzinie zmarłego.

       Profesjonalizacja oznacza – o czym już wspomniano – konkurencję, a rynek musi nadążać za nowościami. Dlatego tak jak wszystkie inne ważne gałęzie sektora usług, rynek usług funeralnych przygotowuje własne targi. Największą tego typu imprezą w Polsce są Targi Funeralne Memento, organizowane w dwuletnim cyklu przez Polskie Stowarzyszenie Kremacyjne, Administratorów Cmentarzy i Przedsiębiorców Pogrzebowych. Wystawę odwiedzają przedsiębiorcy nie tylko z kraju, ale również z zagranicy. Na miejscu mogą zapoznać się z najnowszymi rozwiązaniami technicznymi i produktami dla firm zajmujących się pogrzebami. Podczas targów odbywa się również konkurs, w którym rozdawane są wyróżnienia w wielu kategoriach. Na ostatniej imprezie, w 2006 roku, nagrodzona została między innymi firma Rezon (za wysoką jakość produkowanych chłodni), a Włosi z Ferrari Cofani otrzymali wyróżnienie za wzornictwo trumien. Najwięcej kontrowersji wzbudziła nagroda w kategorii „Nowość”, która została przyznana spółce LifeGem za tak zwane diamenty pamięci wykonywane z prochów zmarłych. W skrócie ideę projektu można sprowadzić do tego, że po kremacji prochy nie trafiają do urny, ale w skomplikowanym procesie uzyskuje się z nich kamień szlachetny, który może później zostać częścią biżuterii. Oczywiście, ku pamięci zmarłego, który ma towarzyszyć nam na co dzień. Przedsiębiorcom pogrzebowym pozostawanie w ciągłym kontakcie z nowościami na rynku umożliwiają branżowe czasopisma. „Świat Kamienia” i „Memento” to tylko dwa najbardziej popularne tytuły, a raz na dwa lata ukazuje się katalog „Funeralia”, zawierający przegląd dostępnych towarów

       Zobaczyć pogrzeb i umrzeć

       Organizatorzy pogrzebów z coraz większą troską zabiegają o wizualną i akustyczną stronę pogrzebów. To, że pogrzeb wpisuje się w kategorię widowisk, jest konstatacją dosyć oczywistą. Jednak pewnym novum jest, że obecnie ta kategoria dynamicznie zyskuje na znaczeniu. Do niedawna można było mówić o dwóch typach widowisk pogrzebowych: o pochówkach osób znanych, podczas których wystąpienia oficjeli, udział wojska i las sztandarów wzbogacały tradycyjną ceremonię religijną, i o liturgii właśnie (głównie katolickiej). W obu wypadkach mamy do czynienia z pewnymi ograniczeniami: pierwszy typ zarezerwowany jest dla nielicznych, a drugi pozostaje dosyć anachroniczny.

       O ile ten pierwszy przechodzi wewnętrzną ewolucję, ale w gruncie rzeczy pozostaje dość konsekwentny i konserwatywny w swoim charakterze, od wieków powielając te same wzory i motywy, o tyle drugi w dwudziestym stuleciu (w Polsce od lat dziewięćdziesiątych) został skonfrontowany z konkurencyjną ofertą pogrzebów świeckich oraz rozbudowanych ceremonii towarzyszących pogrzebom katolickim.

       W ramach takiej uroczystości gama możliwości oferowanych przez trudniące się tym firmy wydaje się praktycznie nieskończona: od puszczania nastrojowej muzyki z taśmy (w tym również utworów na życzenie zmarłego), przez recytację wierszy, aż po występ muzyków na żywo. Co dalej? Przedsiębiorca pogrzebowy z Zatopionej katedry opowiada: „Z czasem coraz częściej zdarzało się, że uczestnicy pogrzebów przychodzili nie z powodu pochówku, aby pożegnać się ze zmarłym czy zmarłą, ale wyłącznie po to, aby oglądać nasze przedstawienia na pogrzebach. Wkrótce zaczęliśmy robić sztuki lub opery trwające całymi popołudniami”. Literatura ma swoje prawa i żadnych obowiązków wobec rzeczywistości, ale często wykazuje się profetyczną trafnością w przewidywaniu rozwoju zjawisk kultury. Już teraz możliwe jest przesłanie materiału fotograficznego z pogrzebu tym, którzy nie mogli uczestniczyć w ceremonii, a problem oddalenia w oddawaniu czci zmarłych ma rozwiązać między innymi internet.

       W polskiej sieci powstają pierwsze wirtualne cmentarze (www.zaduszki.pl, www.wirtualnycmentarz.pl), które zamiast prawdziwych grobów (ewentualnie obok nich) oferują groby wirtualne, na których rodziny zmarłych mogą stawiać równie wirtualne świeczki i kłaść wirtualne kwiaty. Wszystko, oczywiście, za odpowiednią opłatą. Aby upamiętniać bliskich, nie trzeba już przerywać pracy, wychodzić z biura i jechać na drugi koniec kraju. Wystarczy na pulpicie świecącego wprost w oczy ekranu otworzyć dodatkowe okno i kilkoma kliknięciami dać dowód swojej pamięci. Wszystko owiane jest utopijną wiarą w niezniszczalność i wieczne trwanie internetu. „Na tym cmentarzu w wirtualnym świecie przetrwamy do końca dziejów ludzkości dzięki internetowi, który przechowa informacje o nas i naszych bliskich”, patetycznie podkreślają opiekunowie i twórcy jednej z wirtualnych nekropolii6. Kultura informacyjna, jak nazywa kulturę współczesną teoretyk nowych mediów, Lev Manovich7, zagospodarowuje obecnie śmierć, wpisując ją w ahierarchiczną przestrzeń internetu, gdzie sieć nieskończonych powiązań prowadzi nas po cienkiej granicy między życiem a śmiercią, a nasi zmarli są od nas odlegli zaledwie o jeden link, inaczej mówiąc, łącze.

       Śmierć jako obiekt wymiany handlowej przełamała ostatecznie wszelkie tabu i stała się takim samym towarem jak każdy inny. Przekonaliśmy się o tym, kiedy „Gazeta Wyborcza” ujawniła aferę tak zwanego „handlu skórami” w łódzkim pogotowiu. Lekarze i pielęgniarze nie tylko sprzedawali domom pogrzebowym informację o tym, pod jakim adresem znajdą zmarłego, ale również często pomagali ludziom opuścić ten świat, wstrzymując się od udzielania im pomocy albo podając pavulon – lek zwiotczający mięśnie. Ostatnia granica została przekroczona. Śmierć jest już dziś pojęciem rynkowym, a nie wyłącznie eschatologicznym. A wszystko, co dotyczy zmarłego, zamienia się w festiwal, mający swoją atrakcyjnością ściągnąć uwagę żywych za wszelką cenę. Za cenę zwłaszcza. Dlatego przedsiębiorca pogrzebowy ze sztuki Jonkego wyznaje: „Od czasu do czasu byliśmy zmuszeni do pobierania opłat za wstęp. Krewni i bliscy zmarłego czy zmarłej otrzymywali oczywiście wejściówki, aby w kasie przy bramie cmentarza nie powstały żadne nieporozumienia z bileterem. […] Gorzej, że zarząd cmentarza, który ostatnio dostał polecenie zwiększenia dochodów finansowych, pozwolił sprzedawcom kiełbasek, którzy dotychczas prowadzili swoje interesy wyłącznie poza murami cmentarza, na handel kiełbaskami na jego terenie”. Przestaliśmy się bać śmierci. Chcemy za to na niej zarabiać.


Przypisy:
1Kolejno: http://www.leonardo.lubin.pl/glowna.html; http://www.styks.pl/obsluga.html; http://www.gloria.wroc.pl; http://www.kalia.pl
2Człowiek i śmierć, przełożyła Eligia Bąkowska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989.
3Przydomek przypisany przez media legendarnej już postaci amerykańskiego lekarza, Jacka Kevorkiana, który jako rzecznik eutanazji w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku w ponad stu trzydziestu wypadkach pomógł swoim śmiertelnie chorym pacjentom, przygotowując dla nich zabójczy zastrzyk.
4Credo Domu Pogrzebowego Wrotniewscy (www.wrotniewscy.pl).
5Dom pogrzebowy Wrotniewscy na swojej stronie prezentuje bogatą dokumentację fotograficzną z pogrzebów, w tym zdjęcia otwartych trumien ze zmarłymi.
6www.wirtualnycmentarz.pl
7Język nowych mediów, przełożył Piotr Cypryański, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2006.

Artykuł pochodzi z czasopisma „Dialog” nr 3/2008.

Jakub Myszkorowski