Kozirynek - Włodzimierz Kowalik, PRZECIWKO ZGNIŁKOM
Z Katalog.Czasopism.pl
Kategoria: Przedruki
Publikacja za zgodą autora i redakcji.
Włodzimierz Kowalik
Przeciwko zgniłkom
“Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym”. (Mk 7,14-23)
Wszystko, co żyje musi umrzeć. Społeczeństwo też żyje, zatem nie jest żadnym wyjątkiem. Śmierć jest ostatecznie czymś naturalnym, a przez to i zdrowym. Ciekawią jednak cywilizacyjne skutki gnicia. Czym jest cywilizacja? W podstawowym, podmiotowym sensie tego słowa, to zespół sprawności psychicznych. Wiązka cech intelektualnych, estetycznych, moralnych i religijnych charakteryzujących osobę. Rozkład osoby rozpoczyna się zawsze od religii. Dlaczego? Bo religia odpowiada na problemy egzystencjalne, czyli pytania typu: “czy świat ma jakiś sens?”, “po co żyję?”, “jaki jest sens cierpienia?”, ,,co należy czynić?”. Względnie je eliminuje jako bezsensowne, jak choćby w wypadku “wiecznie żywego” marksizmu-leninizmu (niewątpliwie wiary), czy buddyzmu. Dlatego człowiek utraciwszy wiarę religijną, cierpi na swoisty “deficyt sensu”. Staje się sceptykiem w teorii i cynikiem w praktyce. Traci zainteresowanie zewnętrznym światem i motywację działania wykraczającego poza własny, wąsko pojmowany interes (skoro pojmowanie “szerokie” jest niemożliwe bez światopoglądu). Jego aktywność ześrodkowuje się na nim samym, redukując się do zapewnienia sobie możliwie wygodnej egzystencji (często opacznie pojmowanej, jak u pijaków, rozpustników, narkomanów, maniaków, tyranów, psychopatów czy zwykłych debili). Kobiety nie chcą rodzić dzieci, względnie żądają dla siebie “prawa do aborcji” a mężczyźni odmawiają służby dla dobra wspólnego na przykład wojskowej. Politykami zostają ludzie zdolni do każdego kompromisu. Rozkład nie omija sztuki. W zasadzie dotyka najpierw jej. Artyści przedstawiają swoje własne życie wewnętrzne, przez co sztuka staje się subiektywna, hermetyczna i niekomunikatywna. Będąc taka, nie podlega żadnej obiektywizacji. Stąd też i każdy może być artystą. Przy tym wszystkim paradoksalnie utrzymuje się wysoka ocena sztuki, a niska życia. Jak już sto lat temu zauważył Kazimierz Przerwa-Tetmajer – „gdy wszystko nic nie warte: evviva l'arte”. Wydaje się w każdym razie, że „Kozirynek” ma zapewnioną przyszłość.
Według śp. o. Innocentego Józefa Marii Bocheńskiego produktem rozkładającego się społeczeństwa są zgniłki, czyli ludzie, którzy nie wierzą w prawdę. Powtarzają oni za sofistą Gorgiaszem – „Niczego nie ma. Nawet, gdyby coś było i tak nie można byłoby tego poznać. Nawet gdyby można było coś poznać, nic dałoby się o tym powiedzieć” – mordując w ten sposób cywilizację w sobie i w innych. Czy zatem nasza cywilizacja jest nieuleczalnie chora na sceptycyzm? “Nasza” to znaczy łacińska, chrześcijańska. Oparta na greckim pojęciu obiektywności, rzymskim widzeniu społeczeństwa i biblijnym pojmowaniu tzw. problemów egzystencjalnych, o których wspomniałem wyżej.
Żeby poddać rzecz dokładniejszej analizie, należy zacząć od pytania Piłata: “cóż to jest prawda?”. Kwestia ta ogniskuje bowiem wszystkie trzy składniki cywilizacji łacińskiej. Otóż niektórzy starożytni Grecy zauważyli, iż pewne zdania mają tę właściwość, że stwierdzają to, co akurat zachodzi. Podczas gdy innym zdaniom nie można tego przypisać. Osoba ukształtowana w kręgu cywilizacji łacińskiej tak właśnie rozumie prawdę. Wykazał to kilkadziesiąt lat temu nasz rodak Alfred Tarski i do tej pory nikt mu nic dorzecznego nie zarzucił. Prawda jest zatem właściwością niektórych zdań. Bez wiary w prawdę nauka nie jest możliwa. Nauka to bowiem nic innego jak próba wyselekcjonowania zdań prawdziwych. Ma to swoje doniosłe konsekwencje, które poza Europą nie wystąpiły. Najważniejsze to: prymat obiektywności, przedmiotowości, wreszcie uznanie wartości poznania dla samego poznania. Zajmiemy się nimi pokrótce.
Po pierwsze obiektywność. Obiektywność oznacza, że zdanie jest prawdziwe wszędzie i dla każdego, albo nieprawdziwe wszędzie i dla wszystkich. To fundamentalne pojęcie umożliwia traktowanie świata jako możliwego przedmiotu racjonalnego badania, a nie na przykład, jak irracjonalnej siły, której można ewentualnie składać ofiary i śpiewać pieśni. Obiektywności uzasadnić się nie da. Trzeba w nią wierzyć, a to nas odsyła do religii. I rzeczywiście chrześcijaństwo wierzy w Boga, który urządził wszystko racjonalnie, “wedle miary i liczby”. Jako się rzekło wyżej, zgniłek wiary nie posiada, będzie miał zatem swoją “prawdę” w zależności od tego, kim jest i gdzie mówi. Będzie bełkotał, że cechą prawdy jest względność. Nie jest to żaden fałsz, lecz właśnie bełkot. Nawet fałsz musi mieć jakiś sens, żeby dało się go zidentyfikować jako fałsz. Tymczasem zdania “względnie prawdziwe” nie znaczą nic, na przykład: “Wisła względnie płynie przez Warszawę” nic nie znaczy.
Druga rzecz to przedmiotowość. Oznacza, że prawdziwość zdania zależy tylko i wyłącznie od jego przedmiotu (czyli tego, co jest w zdaniu stwierdzane). W konsekwencji żadne zdanie nie mówi nic na swój własny temat. Jest tak do tego stopnia, że orzekanie o prawdzie jakiegoś zdania nie należy w ogóle do języka, w którym to zdanie jest sformułowane, tylko do metajęzyka. Związek między prawdziwościowymi właściwościami pewnych struktur językowych, a naturą posługującego się tym językiem zwierzęcia jest oczywisty. Z pięciu tradycyjnie wymienianych zmysłów tylko jeden – smak – ma przedmiot doznania, w pewnym sensie, wewnątrz ciała ludzkiego, pozostałe skierowane są na zewnątrz ciała. Jednak granicy między podmiotem a światem zewnętrznym nie należy umieszczać na ludzkiej skórze, a tam gdzie zbiegają się zjawiska fizyczne i psychiczne. Świadomość poznaje zdarzenia tak, jak one ujawniają się w organizmie. Samo ciało też jest częścią przyrody i tak jak ona może być poznawane. Stąd jakiekolwiek zmysły wymieniać (pisze się również o zmyśle równowagi, bólu, temperatury, humoru, zmyśle wewnętrznym i innych), wszystkie będą zwrócone “na zewnątrz” podmiotu. Natomiast “do wewnątrz” świadomości nie będzie zwrócony żaden. Świadomość jest zawsze świadomością czegoś (intencjonalność). Nawet jeśli ujmuje samą siebie, to o tyle, o ile wcześniej uchwyciła jakiś przedmiot i teraz stwierdza, że uchwyciła. Nieuprzedmiotowiona nie ma żadnego sensu. Noworodek najpierw poznaje ciepło i pierś matki, potem samą matkę, stopniowo otoczenie. Wyodrębnienie siebie, nie mówiąc o refleksyjnej samoświadomości, jest znacznie późniejsze. Dlatego studium podmiotu jest tak trudne. Całkowite klęski wszystkich dotychczasowych ontologii podmiotu (nauk o tym jak istnieje poznający) od Kartezjusza, przez Kanta, po Husserla i Heideggera są bardzo znaczące. Nie wiemy, czym jest podmiot. Jesteśmy cały czas na etapie noworodka. Najjaśniej wypunktował to Jean Paul Sartre. Podmiot (egzystencja) jest “niczym”, a będzie jedynie tym, czym się sam uczyni – co i tak jest absurdem. Tyle Sartre. Jeśli ma rację, to wszystko co napisano o podmiocie jest zwykłym bełkotem, czyli mową której, ani prawdy, ani fałszu, przypisać się nie da, lub w najlepszym razie dowolnym światopoglądem. Ontologia przedmiotu (nauka o tym, jak istnieją przedmioty) jest w cokolwiek lepszym położeniu. Jesteśmy z natury zwróceni ku światu, nie do wewnątrz. Mówi o tym wprost ewangelista Marek relacjonujący słowa Jezusa Chrystusa: “Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym”.
Tak samo jak obiektywności, również przedmiotowości dowieść się nie da. Udowodnić istnienia świata nie można. Można tylko w to wierzyć. I znowu ten problem egzystencjalny rozstrzyga religia, pouczając: “Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”. Zgniłek nie wiedząc, że grzebanie się we własnych bebechach czyni go nieczystym, będzie z upodobaniem oddawał się eksploracji swego życia wewnętrznego, dowodził zeń istnienia świata (jak cała filozofia nowożytna), produkując przy okazji pozbawiony przedmiotowego odniesienia bełkot i nazywając go, dajmy na to, poezją, filozofią, dialogiem, egzystencją, tragizmem, surrealizmem, nowoczesnością, przekraczaniem granic, rewolucją, medytacją, transgresją, protestem, samorealizacją, ekspresją, emancypacją itd.
Wreszcie trzecia sprawa to wartość prawdy. Tylko Zachód ceni poznanie ze względu na nie samo, a nie dla jego ewentualnej użyteczności. Dość wspomnieć, że tak modny jako antidotum na religijne narracje buddyzm, wszystkie swe wysiłki kieruje w stronę celów praktycznych, sprowadzających się w zasadzie do unikania cierpienia. Wszelka wiedza jest tam o tyle wartościowa, o ile eliminuje cierpienie. Najwartościowsza jest naturalnie nirwana, eliminująca nie tylko cierpienie, ale samego cierpiącego. Sposób wartościowania prawdy jest zatem rzeczą światopoglądu. Nauka uzasadnić prawdy nie może. Chrześcijaństwo mówi: “poznasz prawdę, a prawda cię wyzwoli”.
Zważywszy, że każda kwestionująca ludzkie działanie wątpliwość jest równoznaczna z utratą religijnego składnika naszej cywilizacji – co starałem się wyłożyć – na koniec wypada zapytać, czy musimy zgnić? Rozkład społeczeństw jest naturalny, ale czy tak samo jest z cywilizacjami? Jeśli cywilizacja jest wytworem społeczeństw, to musi umierać razem z nimi. A jeśli jest odwrotnie i jeśli to cywilizacja (przypomnijmy: zespół sprawności psychicznych jednostki) tworzy społeczeństwo na bazie uprzednio istniejącej hołoty? Niewykluczone.
Cytowany już o. Bocheński twierdzi, że poza opisaną tu cywilizacją w znaczeniu podmiotowym oraz cywilizacją w sensie materialnym (wytworami, czyli skutkami cywilizacji podmiotowej, którymi tu się nie zajmowałem) należy uwzględnić ideały, wartości i wzorce, które razem wzięte stanowią cywilizację w znaczeniu idealnym, bo “przytomnie o cywilizacji mówić nie można, jeśli się nie uzna w ten, czy inny sposób owej idealnej sfery, w której bytuje cywilizacja wzorcowa”. Można to zilustrować następującym przykładem zaczerpniętym via Bocheński od Whiteheada: “[...] tylko dwóch ludzi w starożytności było przekonanych, że nie ma niczego bez przyczyny: Arystoteles i Archimedes. Scholastycy przez trzy wieki wbijali ludziom do głowy, że wszystko ma przyczynę. Z tego wyrósł Galileusz i nauka nowożytna, która dała nam panowanie nad światem. Nasza cywilizacja zabija dziś inne cywilizacje, ale nie zrobiłaby tego bez nauki, która nie jest możliwa bez greckiego rozumienia czystej formy”.
Artykuł pochodzi z czasopisma
"Kozirynek"
nr IX (Lato 2009).
Włodzimierz Kowalik (1974) – prawnik, mieszka i pracuje w Radzyniu Podlaskim. Żonaty, dwoje dzieci. Członek Polskiego Towarzystwa Tomasza z Akwinu. Publikował m.in. w „Najwyższym Czasie”, „Nowych książkach”, „Wschodnim Roczniku Humanistycznym”. Interesuje go rzeczywistość a czasem nawet zmyślenia.