Pisanie jest tylko jednym z elementów naszego zaangażowania – rozmowa z Miszą Tomaszewskim, redaktorem naczelnym Magazynu „Kontakt”
Z Katalog.Czasopism.pl
Kategoria: Przedruki
Pisanie jest tylko jednym z elementów naszego zaangażowania
rozmowa z Miszą Tomaszewskim, redaktorem naczelnym Magazynu „Kontakt”
Eliza Kącka: W zajawce wiszącej na waszej stronie internetowej – dopowiedzmy, że „Kontakt” ukazuje się i w wersji drukowanej, i w wersji sieciowego dwutygodnika – rzuca się w oczy „katolewicowość”. Co to za pomysł, kto na niego wpadł i czy od początku pismo ma taki profil? Dodajmy, że nie tylko pismo, ale i środowisko: podkreślenie tej środowiskowości, bo poza pracą redakcji podejmujecie szereg inicjatyw społecznych, różnych przedsięwzięć, to chyba jest dla was też istotna kwestia. A wspólnym mianownikiem wszystkich waszych działań – publikacyjnych, społecznych – jest katolickość, a równocześnie wrażliwość lewicowa. Dlaczego zależało wam na podkreśleniu takiej identyfikacji?
Misza Tomaszewski: Nasza katolewicowość jest identyfikacją do pewnego stopnia autoironiczną. Bywa przecież, że katolicy posługują się nią jako inwektywą. My jednak afirmujemy przy jej pomocy swoją postawę, w której jest miejsce zarówno na dystans, jak i na zaangażowanie. Nasza tożsamość sprawia wrażenie hybrydowej, katolicko-lewicowej, co w jakimś sensie wyróżnia nas na mapie polskich środowisk ideowych. W naszym przekonaniu nie ma tu jednak żadnej dwoistości, żadnego wewnętrznego napięcia. To, że jest się chrześcijaninem, ma różne implikacje, w tym również poważne implikacje społeczne, ekonomiczne i – szerzej jeszcze – polityczne, choć oczywiście nie partyjne. W praktyce polskiego katolicyzmu wątki związane ze społecznym nauczaniem Kościoła znajdują się na odległym planie. Redakcja magazynu „Kontakt” się o nie upomina.
E.K.: Jak siebie umiejscawiacie na zarysowanym przez was samych tle? Chodzi mi o miejsce „Kontaktu” na mapie środowiska czasopism katolickich – z jednej strony, z drugiej – lewicowych czy lewicująco-społecznych, bo też ta mapa jest dość rozległa. Mamy takie pisma jak – by wymienić tylko kilka – „Pressje”, „Więź”, „Czterdzieści i Cztery” (z wyraźną identyfikacją neomesjanistyczną), „Znak”, który z kolei podejmuje dość często wątki społeczne i próbuje je problematyzować. Jak – będąc czasopismem o krótkiej, na razie egzystencji – widzicie siebie na tle tych środowisk?
M.T.: Zagospodarowaliśmy pewną niszę na polskim rynku czasopism, ale również na polskiej mapie ideowej. Przyjęliśmy tożsamość, po którą mało kto chciał się schylić, pomimo że była ona na wyciągnięcie ręki. Teraz umożliwia nam ona podejmowanie współpracy z bardzo różnymi środowiskami. Utrzymujemy kontakty z krakowskimi spadkobiercami ruchu „Znak”, to znaczy „Tygodnikiem Powszechnym” i samym „Znakiem”. Kraków zawsze był nieco bardziej konserwatywny od Warszawy, ale wydaje mi się, że nie tylko z młodszym pokoleniem tamtejszych redaktorów rozumiemy się coraz lepiej, i to nie ze względu na jakiś nasz konserwatywny dryf. Mamy swoich współpracowników w redakcji „Pressji” i w Klubie Jagiellońskim. Utrzymujemy dobre stosunki z redakcją „Więzi”, której społeczna tradycja jest nam szczególnie bliska. Jeśli chodzi o środowiska lewicowe, to są one dość mocno między sobą poróżnione, ale podtrzymujemy współpracę zarówno z „Nowym Obywatelem” czy „Nowymi Peryferiami”, jak i z „Krytyką Polityczną” czy „Le Monde Diplomatique”. Jeśli z kimś rzeczywiście trudno nam się porozumieć, to z jednej strony z radykalnie wolnorynkowymi ekonomistami, z drugiej zaś – z radykalnie konserwatywnymi katolikami. Bywa zresztą, że w sprawach społeczno-ekonomicznych mówią oni jednym głosem, sięgając tylko po różne uzasadnienia aksjologiczne. Wiara w świętość własności prywatnej i wiara w świętość patriarchalnego modelu rodziny w praktyce stosunkowo łatwo dają się ze sobą uzgodnić.
E.K.: Odnosząc się do tego, co przed chwilą powiedziałeś, muszę zapytać o czasopisma takie jak „Nowy Obywatel” i jemu podobne. Na półce periodyków społecznych też chyba współpraca kwitnie? Zauważyłam to w różnych wzmiankach czytelniczych, refleksjach; „Kontakt” wymieniany jest bardzo często w towarzystwie „Nowego Obywatela”. A to pośrednio informuje o tym, że właśnie tematy społeczne, obywatelskie są mocno widoczne w profilu waszego pisma.
M.T.: Eksponowanie problematyki społeczno-ekonomicznej jest czynnikiem, który wyróżnia nas na tle czasopism o tożsamości chrześcijańskiej. Fakt, że ujmujemy tę problematykę z chrześcijańskiej perspektywy, odróżnia nas z kolei od środowisk lewicowych. To jest naprawdę niewielki świat – tych kilkanaście redakcji ulokowanych, z kilkoma wyjątkami („Nowy Obywatel”, „Recykling idei”), w Krakowie i Warszawie. Stanowimy stosunkowo nieliczną grupę ludzi, którzy znają się z Facebooka i są przez jego algorytmy utrzymywani w świętym przekonaniu, że wszyscy myślą podobnie jak oni… Mówiąc zaś poważnie, przy wszystkich mankamentach portali społecznościowych, to dla nas jeden z podstawowych kanałów dystrybucji, źródeł pozyskiwania czytelników, przestrzeni nawiązywania współpracy.
E.K.: Pytanie, od którego chciałam zacząć tę rozmowę, ale pozwolę je sobie zadać teraz: jak mamy rozumieć podtytuł: „Magazyn nieuziemiony”?
M.T.: To chyba nie jest najlepsze pytanie. Trzymałbym się naszej katolewicowości. To po prostu gra słów, która nieudolnie zdaje sprawę z naszego poczucia dystansu i potrzeby lekkości.
E.K.: Ja bym tego nie lekceważyła, bo to też jest jakaś informacja o waszym podejściu do redagowania czasopisma, określania jego charakteru.
M.T.: Oczywiście, w tym haśle zawarte jest czytelne odniesienie religijne, a zarazem wyrażona jest potrzeba nieodpłynięcia w abstrakcyjny dyskurs.
E.K.: Wrażliwość społeczna też jakoś zamarkowana.
M.T.: Być może też. Na pewno słychać tu echo naszej aspiracji do używania języka, który nie gryzłby się ze społecznym profilem pisma. Wiele środowisk ma aspiracje, zresztą często nie tylko aspiracje, akademickie. Za tym idzie akademicki język i takaż perspektywa. Szanujemy to, ale wybieramy inną drogę. Choć oczywiście jesteśmy świadomi, że tacy do końca popowi nigdy nie będziemy – chyba że z punktu widzenia redaktorów „Pressji”. I chyba nawet nie chcielibyśmy być, bo świadczyłoby to o naszej intelektualnej nieszczerości. Chcemy posługiwać się językiem nauki społecznej Kościoła i nauk społecznych w ogóle, ale nie wpadać w akademicką manierę, która skutecznie uniemożliwiałaby nam docieranie do i tak wąskiej grupy docelowej. A wychodzi tak, jak wychodzi.
E.K.: Przy tym misyjność społeczna, powiedzmy, może zaistnieć, kiedy się odczyści język, rozjaśni przekaz. Na marginesie: w zajawce intryguje jeszcze pojawiający się problem teologii wyzwolenia. Niewiele z czasopism deklarujących się jako katolickie miałoby odwagę zabrać się za ten wątek, prawda?
M.T.: Jeśli chcemy mówić o społecznym wątku tradycji chrześcijańskiej – w znaczeniu wołania o sprawiedliwość i czynienia sprawiedliwości antycypującej sprawiedliwość wieczną – to teologia wyzwolenia staje się naszym oczywistym punktem odniesienia. Kościół lubi nie pamiętać o tym, jak wiele przejął z teologii wyzwolenia kategorii służących opisywaniu rzeczywistości społecznej w języku teologicznym, ale jest to historyczny fakt. Mówiąc o „opcji na rzecz ubogich” albo o „strukturach grzechu”, świadomie lub nieświadomie posługujemy się kategoriami wypracowanymi przez teologów latynoamerykańskich.
E. K.: Mnie ten kontekst nie zaskakuje, ale rzadko pojawia się na łamach innych czasopism.
M.T.: Myślę, że można to wytłumaczyć naszymi uwarunkowaniami geopolitycznymi. Klisze powielane na temat teologii wyzwolenia świadczą jednak w coraz większym stopniu o braku elementarnej rzetelności intelektualnej naszych publicystów. Możemy oczywiście sięgać do innych źródeł: działalności Dorothy Day, ojca Josepha Wresinskiego czy księdza Jana Ziei. Perspektywa teologów wyzwolenia jest jednak odmienna ze względu na kontekst miejsca i czasu, a także bardziej radykalna w praktyce rozumienia i przekształcania świata. Ponadto tym różnią się oni od wspomnianych postaci, że wielu polskich katolików o nich słyszało. Jest więc co odczarowywać.
E.K.: Zapytam o wygląd pisma. Zaznaczacie w autodeklaracji redakcyjnej, że postać graficzna jest bardzo ważnym aspektem funkcjonowania „Kontaktu”. Jasne jest to, że pismo musi być nośne wizualnie, ale dla was jest to chyba wręcz priorytetowe? Od kiedy tak jest i na ile to rzeczywiście gra z całością kolejnych numerów?
M.T.: Od samego początku „Kontakt” był współtworzony przez artystów i grafików, którzy z czasem zaangażowali w to przedsięwzięcie sporą grupę studentów i absolwentów ASP. Czasami łatwiej wyrazić pewną intuicję w sposób graficzny niż w sposób dyskursywny. Grafiki mają więc dla nas wartość użytkową, ale mają też wartość estetyczną. To dla nas szczególnie ważne od dwóch lat, to znaczy od czasu opracowania nowej makiety czasopisma.
E.K.: Tematy, które poruszaliście, były też „zagajane” przez okładki: one same wyglądały jak plakaty interwencyjne, naprowadzały na wątki, na których wam zależy. Przejdźmy do kształtu merytorycznego numerów. Mamy w piśmie „Kontakt” działy – i te działy są prowadzone konsekwentnie, prawda?
M.T.: Działy mają swoich redaktorów, którzy swoją koncepcją nadają im spójność z numeru na numer. Biorąc na chwilę w nawias tematy kolejnych numerów, działów jest sześć: „Wiara” redagowana przez Ignacego Dudkiewicza, nasz flagowy „Katolew”, którym opiekuję się ja, następnie „Kultura” Kasi Kucharskiej-Hornung, autorski dział „Poza Europą” Pawła Cywińskiego, pomysłodawcy projektu post-turysta.pl, coraz bardziej ekonomiczny „Obywatel” Kosty Święcickiej i Ignacego Święcickiego oraz „Krajoznawczy” Tomka Kaczora – dział, który zastąpił miastocentryczną „Warszawę”.
E.K.: Czy z perspektywy waszej kilkuletniej działalności da się wyróżnić numer, który miał szczególny rezonans, najmocniejszy oddźwięk?
M.T.: Myślę, że był to numer 19., zatytułowany „Po lewicy Ojca”. To był nasz katolewicowy coming out. Pomyśleliśmy go poniekąd jako prowokację, ale zarazem – jak każdy kolejny numer – zdawał on sprawę z naszych dyskusji, z naszych lektur, z naszego zaangażowania na różnych polach. To był jeden z pierwszych numerów dystrybuowanych komercyjnie. Sprowokował skrajnie odmienne reakcje wśród czytelników i w mediach. Dzięki niemu staliśmy się rozpoznawalni, nawiązaliśmy współpracę z licznymi środowiskami, ale dostaliśmy też dość mocno po głowie od przedstawicieli naszego własnego środowiska, którym lewicowa identyfikacja katolików czy zapraszanie autorów z „Krytyki Politycznej” po prostu nie mieściło się w głowie.
E.K.: Wprowadzenie zaczęłam od konstatacji, że „Kontakt” to nie tylko pismo, lecz także środowisko. Jest wiele inicjatyw, w których bierzecie udział. Czy mógłbyś o tym opowiedzieć?
M.T.: Staramy się o to, żeby pisanie było tylko jednym z elementów naszego zaangażowania. Mamy sporą potrzebę działania, które w zasadzie jest współdziałaniem. Zresztą to „Kontakt” wyrósł ze środowiska, a nie środowisko z „Kontaktu”. W tym miejscu wypada wspomnieć o naszym internetowym dwutygodniku, który przeszedł w ręce osobnej redakcji, składającej się z ludzi w wieku studenckim. Wzięli się oni do pracy z dużym entuzjazmem, co robi na nas tym większe wrażenie, że dzisiaj studiuje się przecież inaczej, intensywniej niż tych osiem, dziesięć lat temu…
E.K.: Dwutygodnik też ma redaktora naczelnego?
M.T.: Tak. Jego redakcja stanowi osobne grono, które korzysta oczywiście z materiałów opublikowanych w wydaniu papierowym, ale większość tekstów ukazujących się w dwutygodniku to nowe materiały, których przygotowanie wymaga dużego wkładu pracy. Ich zasięg jest zresztą dużo większy od zasięgu tekstów publikowanych na papierze. Nie chcemy jednak rezygnować z papieru, bo taki artefakt, na dodatek bardzo ładny, daje namacalne poczucie robienia czegoś sensownego, nie wspominając już o tym, że z drukowanym tekstem po prostu inaczej się obcuje. Nie zmienia to jednak faktu, że dziś zna się nas przede wszystkim z tekstów publikowanych w dwutygodniku i z komentarzy umieszczanych na Facebooku. Trzecim aspektem naszej działalności, obok papierowego magazynu i wydania internetowego, są debaty, których corocznie organizujemy kilkanaście. Od czasu do czasu inspirujemy też inne wydarzenia, jak na przykład rozpoznawalną dziś akcję przywracanie dzieciństwa Małemu Powstańcowi.
E.K.: Na stronie dwutygodnika znajdziemy temat ubóstwa, wykluczenia społecznego, szerzej: sytuacji ekonomiczno-społecznej itd. A literatura piękna? Macie w tym obszarze jakieś aspiracje?
M.T.: Dział „Kultura” nie idzie w stronę kultury czy sztuki wąsko rozumianych, lecz zaangażowanych, przekraczających progi muzeów i galerii. Redaktorka działu, Kasia Kucharska-Hornung, sięga po tak nieoczywiste tematy jak twórczość artystyczna po udarze, artystyczne eksperymenty z dźwiękiem i słuchaniem, fizyczne doświadczenie ciąży w kulturze. Literatury pięknej raczej u nas nie znajdziesz, ale już esej, pozwolenie sobie na luksus dłuższej i bardziej erudycyjnej formy – jak najbardziej.
E.K.: Jak koordynujecie oba media? Macie jakieś wspólne wiece redakcyjne, czy każdy idzie swoim torem?
M.T.: Spotykamy się raz w tygodniu w gronie dużej redakcji, do którego należą również szefowie redakcji dwutygodnika. Jesteśmy związani nie tylko towarzysko, ale i instytucjonalnie. Dlatego też dość łatwo nam być na bieżąco i współpracować. To krzyżowanie się relacji ma też oczywiście swoje wady. Mam tu na myśli płynną granicę pomiędzy tym, co służbowe, a tym, co bardziej prywatne. W takich warunkach nie trudno o poważny konflikt. Każdy szef powie, że to najbardziej toksyczny układ, na jaki można sobie pozwolić, ale u nas zupełnie nieźle to funkcjonuje.
E.K.: Jak „Kontakt” widziałby swoje dalsze ścieżki? Jakie macie plany na przyszłość? Czy dalej iść będziecie ścieżką społeczną?
M.T.: Otrzymaliśmy grant ministerstwa na kolejne trzy lata działalności. Nie są to wielkie pieniądze, ale wystarczają, by dać nam poczucie bezpieczeństwa i pozwolić nam się skupić na poszerzaniu zakresu działalności, a nie walce o przetrwanie. Po wakacjach wydamy numer poświęcony rodzinie, problematyką nawiązujący do tematów poruszanych na synodzie biskupów. Siłą rzeczy będziemy musieli wypowiadać się w kwestiach, które zazwyczaj zręcznie omijamy, skupiając się na wątkach sensu stricto społecznych. Ale przecież podział na to, co społeczne, i to, co – dajmy na to – obyczajowe, jest fikcyjny, tak więc do tego kroku szykowaliśmy się od dawna. Co do większych przedsięwzięć – zaczynamy myśleć o tym, żeby tłumaczyć i wydawać książki.
E.K.: Chcecie ruszyć z Biblioteczką przy czasopiśmie czy uruchomić zupełnie autonomiczną działalność wydawniczą?
M.T.: Zapewne byłaby to seria lub kilka serii wydawniczych przy „Kontakcie”, ale na tym etapie nie sposób mówić o szczegółach. Mamy pewne aspiracje, trochę pomysłów, ale to jest wielka praca. A jak widać po mojej twarzy dzisiaj, nie jest łatwo wykroić dużo więcej czasu na pracę non profit.
Zapis rozmowy z redaktorem naczelnym Magazynu „Kontakt”, która odbyła się w ramach cyklu Kawa i czasopisma