Nasza strona internetowa używa plików cookie (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych. Każdy ma możliwość wyłączenia plików cookie w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.

Anna Wiśniewska-Grabarczyk, W IMIĘ OJCA I PORODU

Z Katalog.Czasopism.pl

Kategoria: Omówienia czytelników


W IMIĘ OJCA I PORODU

W najnowszej (1-2/2011) „Zadrze” jest nieco o zwierzątkach. To dobrze, bo nic tak dobrze nie robi dobremu samopoczuciu w okolicach lipca i sierpnia (naznaczonych koniecznością przemieszczeń wakacyjnych) jak kilka dobrych słów o braciach mniejszych. Ale, jak to często w animalistycznych narracjach bywa, opowieść jest rozpisana à rebours. Bo zwierzątka są badane ginekologiczno-andrologicznie. Pod lupę brane są klasyczne pozycje literatury dziecięcej. Pozycje, jak się okazuje, antyfeministyczne. Świat przedstawiony większości książeczek-bajeczek to świat męskozwierzęcy. Przyjaciele Kubusia (i Królika) to oczywiście mężczyźni. Dodałabym, jako istota uwikłana w macierzyństwo i bajooglądanie, że niewiele się zmieniło. Wystarczy podejrzeć jakąkolwiek opowieść dla dziewcząt i chłopców, a znajdziemy diadę – inteligentni, psotni (czyt. ciekawi świata) mali mężczyźni i infantylno-żenujące przyszłe matki Bolka. Są oczywiście od tego słodkiego blamażu wyjątki, a choćby takie cudo jak Little Princess (Świat małej Księżniczki) stworzone przez Tony’ego Rossa.

A właśnie – Matka Bolka (to jeden z moich ulubionych punktów programu w czytelniczej drodze przez „Zadrę”). Matkę Bolka Anno Domini 2011 trzeba przeczytać, bo jest tam o Tusku, premierze, o FBI, pewnej nieamerykańskiej organizacji i o gołej Ukrainie (i nie idzie tu wcale o Euro).

Dzięki wakacyjnej „Zadrze” poszerzyło się moje spektrum oglądu sali porodowej. Pierwsza quasi-heroiczna narracja pod tytułem porodówka jest moja, własna i zwieńczona sukcesem. Narracja druga została nakreślona obiektywem fotograficznym Dominiki Dzikowskiej. Warszawska artystka towarzyszyła sześciu kobietom na sali porodowej, fotografując stan tuż przed i tuż po przyjściu na świat bobasa. Dziewczyny, które zdecydowały się na obecność aparatu przy, pod i na łóżku, wcześniej odpowiedziały na akcję-apel Dzikowskiej, który zamieściła w internecie. Mnie najbardziej do tego całego pomysłu przekonały nie fotografie samych nowo narodzonych mam. Nie widzę w nich (mamach i fotografiach) ekstazy, jaka ponoć ma być udziałem wielu kobiet w czasie porodu. Nie jestem zwolenniczką bajkonurzych opowieści o cudzie narodzin dlatego, że z tych fabuł usuwa się zarówno całą nieprzyjemną cielesność podmiotu działania, jak i agresywną często obecność tzw. obszarów trzecich (przechadzający się student, niewyspana pani położna, znudzony banalnym przebiegiem porodu położnik). Ale sama akcja (tak porodowa, jak i akcja Dzikowskiej) i jej efekt wzbudzają moje zainteresowanie. Fotografie zakrwawionych (subtelnie bądź nonszalancko) poporodowych koszul rozpostartych na wieszakach przekonują mnie, że o cudzie narodzin nie potrafimy nadal mówić odpowiednim językiem. A to też jakaś wartość wynikająca ze spotkania ze sztuką.

Tekstem poniekąd dyskutującym z raczej ekstatyczno-idylliczną wizją porodówki jest Cud narodzin, cud poświęcenia. Studentka szóstego roku medycyny, przyszła pani ginekolog i psychiatra, nie tworzy fabuły o narodzinach, a przedstawia faktyczny stan wielu sal porodowych. Jest i o tym, co robią praktykanci w czasie długich porodówkowych nocy, i o tym, co robią przyszłe niezgrabne matki, i o tym, kto i ile razy ma prawo badać ciężarną (nierzadko już ociężałą) kobietę.

Jak na zacny periodyk feministyczny przystało, mamy akcenty maskulinistyczne. Jest egzemplarz w gorsecie – męskie ciało w nietypowym ubraniu – ilustrujący tekst o amerykańskim futboliście w różowych korkach. Ale jeden futbolista na sto czternaście stron „Zadry” to byłoby za mało. Dlatego drugim męskim akcentem jest figura ojca, która pojawia się w kinowym dziale kwartalnika. W artykule W imię ojca i córki znalazłam potwierdzenie szeptanej (szemranej?) przeze mnie tezy, że ojcowie dzieci nie wychowują. (Infantylne będzie wspominanie o wyjątkach od reguły, czego zatem zaniecham.) Ojcowie z zeszłorocznych produkcji Winter’s Bone (Do szpiku kości) i True Grit (Prawdziwe męstwo) są nieobecni, ale to o nich i przez nich toczy się cała fabuła. Gdy dodamy do tego Kids Are All Right (Wszystko w porządku), pogubimy nieco już zaśniedziałe podziały na odpowiedzialne macierzyństwo i nieodpowiedzialne ojcostwo. Okazuje się, że, jak to często w baśniach bywa, zły król nie jest wcale zły, a dobra królowa nie jest wcale dobra.


Anna Ż.M. Wiśniewska-Grabarczyk - urodziła się w XX w. Z niego wyniosła zainteresowanie dobrą książką i dobrym filmem. Zawodowo podgryza sztukę (z nieukrywaną inklinacją w kierunku literatury) – tropi w niej wszelkie przejawy kulinarnego namysłu. Wszystko zaczęło się od Kaffeekantate Jana Sebastiana Bacha. Potem pojawili się futuryści ze swoją przesmaczną książką kucharską La cuccina futurista. Przetłumaczone przez nią przepisy Marinettiego i pozostałych awangardzistów włoskich mają się wkrótce ukazać na łamach „Kuchni. Magazynu dla Smakoszy”, z którym to miesięcznikiem stale współpracuje. Publikowała w „Gazecie Wyborczej”, Polygamii, Femce. Chciałaby zjeść śniadanie z Jelizawietą Prokofiewną i jej córkami. Mogłaby im towarzyszyć Melissa Gilbert.