FA-art – Marta Cuber, O NAŁOGU PISANIA
Z Katalog.Czasopism.pl
Kategoria: Przedruki
Publikacja za zgodą autorki i redakcji.
Z Encyklopedycznego słownika psychiatrii wynika przynajmniej dwojakie znaczenie pojęcia „nałóg”. W wersji popularnej to „szkodliwy dla zdrowia, zły nawyk”1; w wersji naukowej natomiast nałóg oznacza „psychologiczną komponentę zależności lekowej, sytuację psychiczną, w której brak nadużywanego leku powoduje stan frustracji, a przyjęcie tego leku przywraca dobry nastrój”2. W tej sytuacji uznanie pisania za jeszcze jeden ciężki nałóg i łączenie go z jednostkami chorobowymi w rodzaju narkomanii, alkoholizmu czy uzależnienia od leków wydaje się niemożliwe. Tym bardziej że społeczna szkodliwość pisania w stosunku do wymienionych chorób jest raczej nikła (przynajmniej na poziomie powierzchownego oglądu sprawy). Nie likwiduje jednak jej znaczenia jako faktu. „Pisanie wierszy jest dla mnie jak nałóg palenia papierosów” (Agata Linek)3; na stronie „Tipsy, solucje, tricki” znajdziemy łaciński cytat: „Cacoethes scribendi – nałóg pisania; niezmordowana chęć pisania”4; z kolei w opowiadaniu Smażony pstrąg z migdałami cheopsa60 można przeczytać: „Pisanie to patologiczny nałóg jak palenie papierosów czy hazard. Walka z nałogami nie ma większego sensu”5; „Nałóg pisania zmusza mnie do robienia tego, choć nie mam żadnego tematu. Dla Was to straszne, bo musicie czytać te wypociny, dla mnie piękne” (z bloga Mateusza Osiaka)6. Dzięki wyszukiwarce internetowej Google przejrzystość zjawiska skryptorskiego uzależnienia i jego niezaprzeczalność otrzymuje dodatkowe znaczenie i staje się faktem tyleż powszechnym i uciążliwym, co rujnującym jak nałogi alkoholowy czy narkotykowy. W alarmującym artykule ze strony internetowej „Dziennika” Dzieci w szponach SMS-owego nałogu donosi się przecież, że rekordzistka wysłała ich 14 tysięcy, podczas gdy przeciętna polska nastolatka tworzy w ciągu dnia 80 krótkich wiadomości tekstowych. W społecznej świadomości nałóg pisania dotyczy więc wielu różnych zachowań związanych z komponowaniem tekstu (od amatorskiego uprawiania poezji po wysyłanie SMS-ów), a — jak pokazuje skrót z poświęconych zjawisku stron internetowych, wyświetlonych przez Google — ono samo nie musi być bardziej bezpieczne i mniej kosztowne od innych nałogów, opisanych w słynnej Psychiatrii pod redakcją Adama Bilikiewicza. Warto zwrócić uwagę, że społeczna szkodliwość pisania – o ile istnieje – ma wyłącznie odtwórczy charakter, dotyczy generowania tekstów krótkich i ich obiegu w nowych mediach, a dokładniej w sieci (tak, jak ją rozumie Edwin Bendyk, łączący wspomniane zjawisko z internetem oraz telefonami komórkowymi7).
Pod warunkiem, iż zrewidujemy jego pojęcie i zechcemy definiować nałóg nie jako coś, w co się wpada, lecz jako coś, czego się uczy8, pisanie okaże się polem minowym, a uprawianie literatury chorobą, z którą należy ułożyć sobie życie. Twórcą tej legendy bezsprzecznie pozostaje romantyzm i jego kluczowy tekst o obsesji skryptorskiej – Faust J.W. Goethego. Scena, którą dramaturg zatytułował przewrotnie Noc, by pokazać tytułowego bohatera w celi pełnej książek, kurzu, „zakopconych szpargałów”, puszek oraz szklanek, jest w rzeczywistości krzyczącym głosem nowoczesności, nieumiejącej poradzić sobie z własnymi nałogami. Uwięziony w nieodkurzanej od lat bibliotece Faust nie potrafi już pisać, bo nie widzi i nie oddycha. „Ból ścina wszelki odruch twórczy? Bo zamiast żywej wciąż natury (...) pył cię otacza, stęchłe mury i trupie głowy i piszczele”9. Trudno tworzyć mu w miejscu, które wygląda jak „przeklęta, ciemna, duszna jama, gdzie nawet słońca promień miły barwione szyby (...) zamgliły”10. Dlatego właśnie podstawową ambicją świetnej analizy Marshalla Bermana, zajmującej kluczowe miejsce w jego pracy „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu”. Rzecz o doświadczeniu nowoczesności11, było wyrwać Fausta ze szponów nałogu i uczynić z marzyciela developerem12. Faust-marzyciel to, jak podaje Berman, „lekarz, prawnik, teolog, filozof, naukowiec, profesor i uniwersytecki administrator. Otaczają go niezwykłe i piękne książki, rękopisy, obrazy, diagramy i przyrządy naukowe – słowem wszystkie rekwizyty spełnionego życia umysłowego”13. A przecież, pisze dalej Berman, Faust „odczuwa swoje triumfy jako pułapki”, pojmuje więc także humanizm zaskakująco dosłownie i czyni z niego kolejny i chyba najstraszliwszy nałóg (m.in. zażywając narkotyki). Jego istnienie zmienia się w prawdziwe siedlisko nałogów: Faust natrętnie zbiera książki, pisze po nocach, nie wiedząc w zasadzie, dlaczego to robi, kolekcjonuje śmieci i graty. Gdy odwiedza go po raz pierwszy Duch, na widok półobłąkanego profesora woła: „Robak, lękliwie lgnący w kurz”14. Skoro naukowiec strwożył nawet ducha, jego wygląd musiał być istotnie przejmujący.
Można jednak odnieść wrażenie, że bohater romantycznego dramatu, odgradzając się od świata, zwyczajnie wyreżyserował swój nałóg i gdyby powrócił do rzeczywistości, obsesyjność pisania zniknęłaby niczym plama na szybie pod wpływem ścierki i wody. Niestety, początkowa scena dzieła Goethego uprzytamnia rzecz całkowicie inną, że istota wspomnianej obsesji, doprowadzająca podmiot do „ścięcia” odruchów twórczych, leży poza zasięgiem jego woli i łączy się z łakomstwem wiedzy, wprost wiodąc do źródeł pożądania. Obsesyjno-kompulsywny odruch czernienia papieru, w XX wieku zamieniony przez psychologów twórczości w figurę nerwicy i pozbawiony czynnika faustycznego, w dziele niemieckiego romantyka został pokazany także jako przedmiot ogólnej refleksji o nałogu. Goethe zmiarkował, że niedola pisania oznacza dla piszącego klasztorne życie, samotność, fizyczne wyczerpanie oraz towarzystwo szklanek i butelek. Nałóg tworzenia wedle romantyków polegałby więc na transmisji życia w dzieło i uszczuplaniu siebie (ów fenomen zgrabnie ujęła Maria Janion w formule „żyjąc tracimy życie”, parafrazując zasadniczą ideę Jaszczura Balzaca i wielu podobnych narracji romantycznych jak chociażby Portretu owalnego Poego). Widzimy go także dzisiaj, na przykład na fotografii zamieszczonej w zbiorze rozmów Teresy Torańskiej Są, przedstawiającej siedzącego na ziemi obok teczek z papierami Michała Głowińskiego, otoczonego szczelnie czterema ścianami książek15. Faustyczny fantazmat twórczej egzystencji przypomina w rozmowie z Barbarą Łopieńską, umieszczoną w książce Męka twórcza (znaczący tytuł!), także sama Janion w słowach: „Przecież Pani widzi, w czym my tutaj siedzimy. Te stare, potworne, obszarpane gazety, te kupy śmieci, papiery, jakieś Bóg wie co. Niech Pani popatrzy na to wszystko, co jest efektem potwornego zbieractwa, podejrzanego przeświadczenia, że w tym wszystkim jest jakaś bardzo ważna dla mnie wiadomość”16. Figura humanisty odgrodzonego od świata murem książek (w wersji soft Głowińskiego) lub siedzącego na ich stertach niczym bohaterka Fraglesów Wiedźma Ple-Ple na górze śmieci (wersja hard Marii Janion) powraca nawet w takich nieoczekiwanych miejscach jak wspomnieniowa biografia Ryszarda Kapuścińskiego, napisana przez Jarosława Mikołajewskiego. W Sentymentalnym portrecie... reportera wśród serii zdjęć z jego gabinetu (oczywiście także przeładowanego książkami) znalazła się szczególna fotografia podpierającej strop belki (gabinet znajduje się na poddaszu) z przyczepioną do niej kartką ze słowami Pliniusza Młodszego: Nulla dies sine Linea (w tłumaczeniu Kapuścińskiego: „ani jeden dzień bez kreski”17; w przekładzie Czesława Jędraszki także: „ani jeden dzień bez postępu w pracy”18). Nałóg pisania stawałby się w ten sposób elementarną podporą ponowoczesnej humanistyki, próbującej samą siebie przekonać do racji życia w pozorach. Z drugiej strony nałóg jako czynność obezwładniająca wolę i dworująca sobie z niej bezsprzecznie ujawniałby daremność uwodzenia, które samo w sobie jest przeraźliwą daremnością i zamaskowaną rozpaczą. Bo jeśli rację ma autor Występku. Esejów o pisaniu i czytaniu Michał Paweł Markowski, twierdząc, że „dać się uwieść literaturze to odkryć w sobie konieczność uwodzenia”, samo uwodzenie natomiast jest „nieustannym sprowadzaniem na manowce, odciąganiem od domu, wyprowadzaniem w pole (...), to uwodzenie jako odwodzenie, stanie się po prostu definicją literatury”19. Dodajmy, że taką definicją, która przy całej swojej urodzie ujawnia własną słabość i zależność – swoje uzależnienie od uwodzenia.
Siłę tej kwestii wyraża wielotomowe dzieło życia francuskiej pisarki Anaïs Nin, autorki kilkudziesięciu nowel i powieści, która wszakże dopiero dzięki dziennikowi intymnemu, a raczej uzależnieniu od prowadzenia dziennika, osiągnęła niebywałą sławę. „(...) pisanie mojego dziennika jest występkiem”20; „(...) noszę [dziennik – M.C.] wszędzie ze sobą, robię w nim zapiski przy kawiarnianych stolikach czekając na przyjaciółkę, w pociągu, w autobusie, w dworcowych poczekalniach, gdy suszą mi włosy, na Sorbonie, kiedy wykładowcy nudzą, w podróży, podczas krótkich wypadów, niemal słuchając innych”. Bliski przyjaciel diarystki, Henry Miller widział w jej zachowaniu przejaw choroby i przerostu samotności. Otto Rank, do którego Nin chodziła na psychoanalizę, zalecał jej przerwać pisanie dziennika i wrócić do uprawiania fikcji literackiej21. Skarżąc się słowami „drogi dzienniku, przeszkadzasz mi w rozwoju artystycznym”, Nin wołała, że nałóg pisania w rzeczywistości wzbrania nam… pisania! Zastanawiając się, jak możliwe jest pisanie przeciw pisaniu, autorka House of Incest okrężną drogą doszła do wniosku, którą niezależnie od niej wiele lat później odkrywał jeszcze raz Markowski i nazwała pisanie występkiem. „Ten dziennik jest moim narkotykiem, haszyszem i fajką opium. To mój nałóg i występek”.
W przyzwoleniu humanistyki na występność pisania, czyniącą je obsesją z pogranicza zdrowia psychicznego i choroby, na którą przecież nieodporni okazali się tak średniowieczni mnisi22, jak francuskie pisarki, trzeba umieć rozpoznać – jak próbuje robić to Markowski – literacką insynuację, dyskursywnie sztuczną i odpowiednio podkręconą. Widać ją przede wszystkim wtedy, gdy pomiędzy książką autora Czarnego nurtu a Nagrobkiem ciotki Cili Stefana Szymutki, wroga nałogu pisania, odkryje się dyskretny dialog, przeradzający się w kuluarową polemikę. Markowski z subtelnością eseisty poszukuje w literaturze raczej gry w uzależnienie i jeśli twierdzi, że można ją tworzyć, pozostając w kleszczach lęku, umacnia się w kolejnej metaforze. Szymutko natomiast zdroworozsądkowo powiada, że aby pisać, trzeba pokonać obsesję, albowiem „w lęku się nie myśli (...); lęk może stać się zadaniem pisarskim dopiero wtedy, gdy się go przeżyło”23. Nie można pisać ze środka nałogu, mówią zgodnie obaj eseiści: trzeba nad nim albo zapanować (Szymutko), albo go cytować (Markowski).
Jednak w obliczu rozważań autora Rzeczywistości jako zwątpienia w literaturze i literaturoznawstwie przejęte przez Markowskiego z Patricka Grainville’a zdania: „Piszę, by wypełnić pustkę, przepaść między mną – zewnętrzem – światem. Muszę ten świat podbić, przywłaszczyć sobie, napełnić mymi słowami, obrazami, gdyż wyszykowany na moje podobieństwo przestanie mnie wykluczać”24 – brzmią zbyt szykownie i lekko, jak gdyby zostały wcześniej pozbawione ciężaru świadectwa i ciężkości wiary. Natomiast pisane krwią uwagi Szymutki z eseju Pożegnanie, jeżeli dotykają istoty problemu, to po tylko, by wyabstrahować pisanie (jako akt teoretycznej odwagi) z wszelkich fantazmatów nałogu i postawić w świetle przejrzystego działania rozumu. Pisanie jest zachowaniem jednostkowym i nienałogowym, wytworem woli i zwycięzcą słabości. Wszystko inne może być zwykłym „życiem”, opętanym uzależnieniami, grą komputerową oraz „znieczulaniem rozumu alkoholem i nikotyną”25. Albo „pracą” na rzecz siedmiu grzechów głównych – „łakomstwa, nieczystości, obżarstwa i pijaństwa, lenistwa (pominąłem gniew, chciwość, zazdrość i pychę, ponieważ one są motorem postępu)”26. W myśleniu Szymutki, nieodległym przecież od rozumowania Hegla, nie znalazło się miejsce na „element obcy” twórczości, czyli działanie obcej siły wrogiej artyście27, którą można byłoby połączyć z czymś w rodzaju przeciwnałogu. Oczywiście, pod warunkiem, że pozwolimy ponownie zadziałać opozycjom w rodzaju materii i antymaterii, i przyjąć wykluczające się podstawy świata. „W pisaniu jest więc coś, co uwalnia się spod kontroli, uzyskuje jakby niezależny byt: «Cokolwiek byśmy pisali, jest, w tym, co piszemy, coś co pisze się wbrew naszej woli – a my, którzy piszemy, jesteśmy obecni przy pisaniu, lub doznajemy go» (...). W swym dążeniu do przyjemności – pisze Igor Strawiński – kompozytor napotyka na nieznaną przeszkodę. Powoduje to wstrząs, uruchamia moc twórczą”28. Wbrew pozorom bardziej osobliwa i obca ciału wydaje się jednak teoria Szymutki, głosząca za Kartezjuszem, że w stanach zmysłowej nadaktywności podmiotu „nie występuje problem metody i warunków poprawności myślenia”29; pojawia się za to „nieprzezwyciężalna niechęć do słów, nawet tylko do brzmień, pragnienie milczenia: wystarczająco hałasu w sobie, aby jeszcze wsłuchiwać się w głos świata; potrzeba ciszy, będąca w gruncie rzeczy marzeniem o uspokojeniu”. Nałóg pisania nie różni się zasadniczo od innych nałogów (eufemistycznie nazwanych przez Szymutkę siedmioma grzechami); cechują go bowiem nadużycie, przesada, przemieszczenie i całkowity brak równowagi. Jego cechą zasadniczą jest pozostawiać podmiot w nierównowadze tak dalece i długo, aby odzyskawszy stan sprzed pisania autor nie rozpoznał się w książce. Koncepcja, której przewodzi mistyczna myśl Edmonda Jabèsa, kontynuuje wprawdzie pojęcie nałogu jako ciała obcego tworzącemu i stanu, który z podmiotu można wyłonić oraz wydzielić, ale wkracza również na teren refleksji nad reprezentacją, do którego w Nagrobku ciotki Cili powrócił Szymutko: „Zresztą, czyż pisanie nie jest także usiłowaniem unieważnienia podobieństw? Tak samo, jak doskonałość w pisaniu czyż nie jest tylko próba zniesienia dualizmu między słowem a rzeczą? Kłopot polega tylko na tym, że słowo niezdolne jest odtworzyć rzecz w jej nagości. Odsyła nam jedynie jej prawdziwy albo fałszywy obraz. Stąd jego kruchość. I oczywiście, nasza”30. Zdaniem Szymutki nie sposób, pozostając w szponach nałogu, o nim napisać. „(...) nie zdołasz mówić, jeśli naprawdę, bardzo i jeszcze boli; jeśli ból jest jeszcze żywy”31. Potwierdzi to pouczenie każda terapeutyczna opowieść o wydobywaniu się z uzależnienia, w tym także autobiografia Marie Cardinal To trzeba wyrazić. Ów francuski bestseller lat siedemdziesiątych, czytywany jako żywy materiał do badań nad psychoanalizą, nie powstałby nigdy, gdyby jego autorka i bohaterka najpierw nie zatrzymała swojej choroby (chronicznego krwawienia z dróg rodnych), a później nie odzyskała równowagi skryptorskiej. „W miarę jak w zaułku [gabinecie terapeuty – M.C.] powstawała moja równowaga, również na zewnątrz moje życie nabierało sensu i kształtu”32. Ogólnej homeostazy nie myli jednak Cardinal ze swobodą wpadnięcia w nałóg pisania. Figura „nowiutkiego kochasia”, której używa, by wyrazić radość z pisania, byłaby identyczna ze szczęśliwą katachrezą pod warunkiem, że nałóg pisania uczyni się wypadkową wszystkich pozostałych nałogów, jakie mogą przydarzyć się pomiotowi.
Obu tym teoriom (Markowskiego i Szymutki) wchodzi w zdanie osobliwy przypadek innej francuskiej pisarki Marguerite Duras, która obok tak znakomitych powieści jak Wicekonsul czy Kochanek napisała także esej o pisaniu, zatytułowany po prostu Écrire33. Wyłożyła w nim posępną teorię pisarskiego celibatu34, uzasadniającą, że aby dobrze pisać, trzeba wyłączyć się nie tylko z życia publicznego, ale z życia z ludźmi po prostu. Cnota samotności u Duras przestała być tedy faustycznym grzechem pychy i stała się czymś spoza pisarskiego brewiarza, rytuałem pierwotnym, dzikim i uchylającym nawet więź człowieka z czasem: „Wszystko pisało, kiedy ja pisałam w domu. Pisanie było wszechobecne. Spotykając się z przyjaciółmi, czasami nie potrafiłam ich dobrze poznać. To trwało tak przez kilka lat, trudnych dla mnie, tak, może przez dziesięć lat, długo. A kiedy przyjaciele, nawet ci najbliżsi, mnie odwiedzali, było w tym też coś okropnego. Ci przyjaciele nic o mnie nie wiedzieli: chcieli dla mnie dobrze i przychodzili z życzliwości, myśląc, że dobrze robią. A najdziwniejsze, że było mi to obojętne”35. Osobliwość przypadku pisarki Duras polega jeszcze na czym innym i sądzę, że najlepiej opowie o nim zdanie z Écrire: „Gdybym nie pisała, zostałabym nieuleczalną alkoholiczką”36. Jest to oczywiście kłamstwo, bo przecież autorka Moderato Cantabile była jednocześnie wyśmienitą pisarką i nieuleczalną alkoholiczką. Skoro jednak postanowiła nas okłamać i w tym wypadku, musiała wiedzieć, że nałogowy pisarz z łatwością wpada także w inne nałogi (w tym w nałóg kłamstwa). Musiała także zakładać, że w podobną wiedzę wyposażony będzie odbiorca. Alkohol w jej eseju jest zatem rekwizytem rozpaczy („Mój pokój to (...) pewne nawyki, które odnajduję zawsze, dokąd bym nie zdążała, gdzie bym nie była, także w tych miejscach, w których nie piszę, jak na przykład w pokojach hotelowych, nawyk trzymania whisky w walizce na wypadek bezsenności albo nagłej rozpaczy”37); bywa też stymulatorem pisania („Samotność znaczy także: albo śmierć, albo książka. Ale przede wszystkim znaczy «alkohol». Whisky”38). Najczęściej nałóg picia złowieszczo kryptonimuje nałóg pisarskiego łgania. O takim wypadku opowiada Edmund White w przenikliwym artykule z „The New York Review of Books” z 26 czerwca 2008 roku zatytułowanym In Love with Duras, analizując zachowanie siedemdziesięciojednoletniej pisarki, która wcześniej upiwszy się porządnie, napisała oskarżycielski artykuł na temat zabójstwa kilkuletniego Grégory’a Villemina i podała w nim, wszelkie dowody czerpiąc z nieskrępowanej wyobraźni, że zabójczynią była matka chłopca. Tekst ukazał się w opiniotwórczym francuskim dzienniku Libération (którego dzienny nakład wynosi 144 tysiące egzemplarzy) na pierwszej stronie i stał się politycznym skandalem. (Jak podaje jednak White, okolicznością łagodzącą eksces Duras był fakt, iż w czasie pisania swojego oskarżenia była pijana; tymczasem na trzeźwo rzadko rozpoznawała to, co zdołała napisać w zamroczeniu alkoholowym).
Literatura Marguerite Duras, czegokolwiek nie napisalibyśmy o samej autorce, oburza nas znacznie bardziej, nie zamierza bowiem ukrywać faktu, że choroba, posiadająca znaczenie szersze niż nałóg, jest naga (jak rzecz Jabèsa) i chce, by ją taką właśnie, bezbronną i nieubraną w woal języka dotykano. „Bez katharsis – pisze w Czarnym słońcu Julia Kristeva – literatura ta opowiada, rozpoznaje, ale także rozpowszechnia chorobę, która ją napędza. Jest przeciwieństwem dyskursu klinicznego – bardzo blisko niego, ale dba jedynie o drugorzędne zyski z choroby, kultywuje ją i oswaja, nigdy jednak nie wyczerpując”39. Czy wówczas nałóg pisania nie wymuszałby na podmiocie nałogu choroby po to tylko, by jeszcze być? „Kto jest – powiada Markowski – skazuje się na pisanie”40. Tymczasem w dziele Duras są tylko ona i samotność tekstu. Zapytana kiedyś, dlaczego pije, pisarka odpowiedziała, że powodem jest nieistnienie Boga. Brak. Przypomnijmy, że skoro pisanie jest figurą pragnienia, podobnie jak jest nią alkoholizm, nie można go pomyśleć poza nałogiem. Brak Boga w tym wypadku okazał się prawdziwą przyczyną, a nie czczą wymówką.
Przypisy:
1Encyklopedyczny słownik psychiatrii. Red. L. Korzeniowski, S. Pużyński. Warszawa 1978, s. 230.
2Tamże.
3http://twojregion24.pl/kultura/mloda-poetka-pisanie-wierszy-jest-jak-nalog-palenia-wywiad/
4http://www.tricki.net/?akcja=cytat&id=1506.
5http://czytelnia.tanuki.pl/pokaz/2394/smazony-pstrag-z-migdalami.
6http://josezyje.blogspot.com/2010/02/zagrac-w-pike-tam-gdzie-na-miasto.html.
7„Cyberprzestrzeń rozumiem tu jako sieciową przestrzeń komunikacyjną, w której trwa wymiana symboliczna między jej uczestnikami, tj. ludźmi korzystającymi z Internetu i telefonu komórkowego (w tym momencie «komórkę» chciałbym jednak potraktować przede wszystkim jako narzędzie do przesyłania komunikatów, tzw. SMS-ów)”. Dalej autor podkreśla, że w nałogu „cyberpisania” ważne jest nie to, co się pisze, lecz to, że się pisze, czyli logika przekazywania sobie darów, służąca umacnianiu więzi między członkami sieciowej wspólnoty. Por. E. Bendyk: Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci. Warszawa 2004, s. 20.
8J. Świst: Wczesna diagnoza problemów alkoholowych na: http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=432.
9J. W. Goethe: Faust. Przeł. W. Kościelski. Warszawa 1994, s. 22-23.
10Tamże, s. 22.
11M. Berman: „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu”. Rzecz o doświadczeniu nowoczesności. Przeł. M. Szuster. Wstęp: A. Bielik-Robson. Kraków 2006.
12„Berman – tłumaczy Agata Bielik-Robson – nazywa Fausta «tragedią rozwoju», the tragedy of development – Und das mit Recht, jak mawia Mefistofeles, ponieważ złożona Faustowi obietnica rozwoju jako nieskończonej zmiany nie zostaje spełniona”. Najważniejsza przemiana bohatera, czyniąca go kluczową postacią w dramacie rozwoju, czyni go właśnie człowiekiem czynu: developerem. Por. A. Bielik-Robson: Życie i cała reszta: Marshalla Bermana marksizm romantyczny. W: M. Berman: „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu”. Rzecz o doświadczeniu nowoczesności. Przeł. M. Szuster. Wstęp: A. Bielik-Robson. Kraków 2006, s. XXII.
13Tamże, s. 53.
14J.W. Goethe, dz. cyt., s. 26.
15T. Torańska: Są. Rozmowy o dobrych uczuciach. Warszawa, s. 90.
16B.N. Łopieńska: Męka twórcza. Z życia psychosomatycznego intelektualistów. Warszawa 2004, s. 56-57. O towarzyszącym pasji pisania zbieractwie książek wspomina również Jeanette Winterson w przekonaniu, że biblioteka rozumiana jako schronienie przed inwazją zbyt szybkiego świata może dawać dobrą, twórczą energię: „Gromadzenie książek jest obsesją, zajęciem, chorobą, nałogiem, fascynacją, absurdem, fatum. To nie hobby. Ci, którzy to robią, muszą to robić. Ci, którzy tego nie robią, uważają bibliofilstwo za kuzyna filatelistyki, siostrę gablot z trofeami, za bękarta solidnego konta w banku i słabego umysłu”. Por. J. Winterson: O sztuce. Eseje o ekstazie i zuchwalstwie. Przeł. Z. Batko. Poznań 2001, s. 116.
17J. Mikołajewski: Sentymentalny portret Ryszarda Kapuścińskiego. R. Kapuściński: Zapiski szpitalne. Słowo wstępne: A. Kapuścińska. Kraków 2008, s. 75.
18Cz. Jędraszko: Łacina na co dzień. Warszawa 1970, s. 140.
19M.P. Markowski: Występek. Eseje o pisaniu i czytaniu. Warszawa 2001, s. 33.
20Dziennik Anaïs Nin. Tom 1 1931-1934. Przeł. B. Cendrowska. Oprac. G. Stuhlmann. Poznań 2004. Wszystkie cytaty pochodzą z tego tomu.
21Słabo znaną w Polsce myśl autora L’art. et l’artiste. Créativité et développment de la personalité przybliża m.in. praca Stanisława Jaworskiego: „Dla Ranka twórczość artystyczna była przede wszystkim «spotkaniem artysty z samym sobą», «spontaniczną ekspresją energii twórczej, której pierwszym przejawem (...) jest kształtowanie się samej osobowości». Artysta tworzy nie tyle wychodząc z doświadczenia, ile przeciw niemu, ponieważ «dążenie twórcze usiłuje przemienić krótkotrwałe życie w osobistą nieśmiertelność», «(...) zaczyna od destrukcji samego siebie, ale kończy na konstruowaniu swojego ja”. Cyt. za: S. Jaworski: „Piszę, więc jestem”. O procesie twórczym w literaturze. Kraków 1993, s. 25.
22„Jeden z mnichów kopistów w opactwie Saint-Aignan pisze ostrzeżenie do czytelnika rękopisu: «Uważaj na palce! Trzymaj je z daleka od mego pisma! Nie wiesz, co to znaczy pisać. To nędzny los: wygina ci kark, zaćmiewa oczy, ściska brzuch i żebra (...)». Inny jeszcze tak ostrzega czytelnika: «Przyjacielu czytelniku, zabierz swoje palce, nie waż się dotknąć pisma na tych stronach; człowiek, który nie jest zaprawiony w kaligrafii nie podejrzewa nawet zła, jakie sobie wyrządzamy. Tak jak przystań miła jest sercu żeglarza, tak ostatnia linijka sodka jest pisarzowi. Trzy palce wprawdzie trzymają trzcinkę, jednak całe ciało cierpi i pracuje”. Cyt. za: M.P. Markowski, dz. cyt., s. 46-47.
23S. Szymutko: Nagrobek ciotki Cili. Katowice 2001, s. 71-72.
24M. P. Markowski: Występek. Eseje o pisaniu i czytaniu, s . 56.
25S. Szymutko: Nagrobek ciotki Cili, s. 69.
26Tamże, s. 69.
27Por. S. Jaworski: „Piszę, więc jestem”. O procesie twórczym w literaturze. Kraków 1993, s. 58.
28Tamże, s. 59.
29S. Szymutko: Nagrobek ciotki Cili, s. 70.
30E. Jabès: Z pustyni do Księgi. Rozmowy z Marcelem Cohenem. Przeł. A. Wodnicki. Kraków 2005, s. 146.
31S. Szymutko: dz. cyt., s. 72.
32M. Cardinal: To trzeba wyrazić... Przeł. D. Ben Ghorbal. Warszawa 1995, s. 183-184. I dalej: „Poza tym, nocą i bardzo wczesnym rankiem, pisałam. Miałam do tego taki mały notatnik. Gdy zapisałam go, wzięłam następny. Za dnia chowałam je pod materacem. Gdy zamykałam za sobą drzwi pokoju, wieczorem, odnajdywałam je z taką samą radością, jak gdyby były pięknym, nowiutkim kochasiem”.
33Zob. M. Duras: Pisać. Przeł. M. Pluta. Izabelin 2001.
34Nawet jeżeli zaakceptujemy całkowitą przewrotność tego pojęcia, założenia Duras jedynie potwierdzą jej powagę: „Rzadko kiedy nie byłam z kimś związana (...). Rzadko dawałam tym kochankom swoje książki do czytania. Kobiety nie powinny umożliwiać kochankom czytania pisanych przez siebie książek”. Por. M. Duras, dz. cyt., s. 11-12.
35Tamże, s. 19.
36Tamże, s. 18.
37Tamże, s. 11.
38Tamże, s. 15.
39J. Kristeva: Czarne słońce. Depresja i melancholia. Przeł. M.P. Markowski, R. Ryziński, s. 228-229.
Artykuł pochodzi z czasopisma FA-art 1-2 (79-80) 2010.