Milena Płoszaj, „JĘZYK TO IMIĘ.” POZNAJ BLIŹNIEGO PO MOWIE JEGO
Z Katalog.Czasopism.pl
Kategoria: Omówienia czytelników
„JĘZYK TO IMIĘ.” POZNAJ BLIŹNIEGO PO MOWIE JEGO
W ostatnim (5-6/2011) numerze „Literatury na Świecie” znajduje się bardzo interesujący tekst Gershoma Scholema Wyznanie o naszym języku, natomiast w 1 (33) 2011 numerze „Autoportretu” zaciekawiło mnie opowiadanie Stephena Frya – Trefusis nie czuje się zbyt dobrze. Oba teksty traktują o języku. W obu pojawia się motyw wolapiku, a także esperanto. Są to bardzo różne ujęcia tematu, ale kolaż tych tekstów skłonił mnie do podjęcia refleksji na temat języka w ogóle.
W opowiadaniu Frya narrator o imieniu Trefusis wypowiada interesujące, zastanawiające słowa: „Języki są jak miasta i muszą wzrastać w sposób organiczny i mieć ku temu dobry powód”. Język to nie tylko nośnik tradycji, narzędzie, któremu naród zawdzięcza wiadomości o przodkach – język jest tradycją. Na co dzień z pewnością nie zaprząta naszych myśli fakt, że oto posługujemy się tym samym kodem, który obowiązywał w państwie Mieszka I. Owszem, wiele reguł uległo zmianom – język to żywy twór, my sami jako użytkownicy jesteśmy odpowiedzialni za jego modyfikacje. Jednak to wciąż język polski, język dziadów, pradziadów. Fry twierdzi, że posługując się angielskim, używa się jednocześnie angielszczyzny np. Shakespeare’a jak też języka współczesnych reklam, programów radiowych i telewizyjnych. Ale przecież to nie wyjątek, podobnie jest z większością obecnych języków świata. No właśnie, nie przez przypadek użyłam słowa „większość”. W tym miejscu chciałabym odwołać się do tekstu Scholema. Po przeczytaniu go dostrzegłam, że autor ewidentnie ubolewa nad tym, że język hebrajski właśnie tej nowoczesności w sobie nie ma. Jest to język bardzo silnie zakorzeniony w tradycji, ma niezwykle bogatą przeszłość, ale czy jest dla niego miejsce w teraźniejszości? Scholem twierdzi tak: „Mówimy szczątkami, mówimy językiem widmowym”. Dziś hebrajski kojarzy się już jedynie z tekstami ksiąg Pisma, z językiem starożytności, ale też bogobojności; to język religii. Wobec tego nie da się go zeświecczyć. Mam poczucie, że byłaby to swego rodzaju profanacja. Scholem wypowiada się w podobnym tonie: „Dzień w dzień przywoływaliśmy dawne imiona, a teraz nie jesteśmy już w stanie oddalić potencji, które w nich tkwią”.
W normalnych, statystycznych przypadkach pojawia się następująca relacja – język funkcjonuje, ponieważ istnieje naród użytkujący go i odwrotnie: naród tworzy się wtedy, kiedy ma możliwość posługiwania się jednym, zrozumiałym dla wszystkich kodem. Przykład języka hebrajskiego zaburza tę zależność. Naród jako taki żyje, a język istnieje jedynie w skostniałej formie, nie rozwija się wraz z nim.
Odwrotnie jest z językami utworzonymi sztucznie, jak esperanto i wolapik. Są to dość dziwne twory, Fry mówi o nich jako o „językach wyhodowanych w filologicznych szklarniach”. Myślę, że jest to lekko humorystyczne, ale dosadne i doskonale pasujące określenie. Nie mają w sobie tradycji, nie są tworami żadnej kultury, funkcjonują jedynie w teraźniejszości, a historii im brak. Ciekawe zatem, z czego wynika ich rosnąca popularność. Czyżby w dobie wszechobecnego angielskiego ludzie potrzebowali czegoś nowego? Czy jest to objaw snobizmu, czy niezaspokojona potrzeba komunikacji? Cokolwiek by to było, warto pamiętać, że o języki trzeba po prostu dbać. Nie tylko uczyć się nowych, lecz także doskonalić znajomość ojczystych. Człowiek kulturalny posługuje się poprawnym, literackim językiem. Bo język to też kultura.
Milena Płoszaj - ur. 1987 w Kielcach, obecnie studentka filologii polskiej na UKSW w Warszawie. Interesuje się językoznawstwem, w szczególności gramatyką historyczną; w 2011 roku brała udział w konferencji Milczenie w języku i kulturze, gdzie wygłosiła referat pt. Milczenie w twórczości poetyckiej C.K. Norwida. Uwielbia dzieła Aleksandra Fredry.