Nasza strona internetowa używa plików cookie (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych. Każdy ma możliwość wyłączenia plików cookie w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.

Magazyn Literacki KSIĄŻKI 9 (168) 2010

Z Katalog.Czasopism.pl

Przejdź do Magazyn Literacki KSIĄŻKI lub Spisy treści 2010


okładka numeru 9 (168) 2010

Bikini, wieloryby, poziomki
Co polscy wydawcy pokażą we Frankfurcie
W tym roku Targi Książki we Frankfurcie potrwają od 6 do 10 października. I znów polscy wydawcy pojadą na nie licznie, zarówno kupując, jak i sprzedając licencje do książek, które — jak liczą — staną się bestsellerami.
Choć niewiele, a nawet wcale się o tym nie mówi, w tym roku mija akurat dziesiąta rocznica fantastycznego wydarzenia, jakim było wystąpienie Polski jako Gościa Honorowego na tej imprezie, w równie fantastycznym 2000 roku. Wszystko wtedy wydawało się równie proste, co… trudne i skomplikowane. Szkoda w tym miejscu wspominać bałagan, jaki towarzyszył naszym przygotowaniom. Karuzelę pełnomocników, postawę najwyższych polskich władz itd. Jako branża, jestem o tym przekonany, spisaliśmy się jednak na medal. To dzięki licznej grupie instytucji i osób, niczym satelity krążących wokół warszawsko-krakowskiego zespołu przygotowującego imprezę — ich entuzjazmowi i ciężkiej pracy, dzięki nieprawdopodobnemu zaangażowaniu wydawców oraz — w pierwszej kolejności — rzeczonemu zespołowi pod wodzą Andrzeja Nowakowskiego — pełnomocnika ministra kultury oraz Albrechta Lemppa — kierującego zespołem literackim udało się odnieść sukces, którego w pierwszej kolejności miarą były doniesienia medialne, nie tylko naszych, ale i — głównie — niemieckich mediów, a także tłumy przewijające się przez polską halę. Miarą w dalszej perspektywie powinno się okazać saldo transakcji dokonywanych przez polskich edytorów z zagranicznymi kolegami — w wiadomym kierunku, rzecz jasna.



Współczesna literatura iberoamerykańska
Śladami Bolano
Gdy przeglądam listy bestsellerów z ostatnich miesięcy odnoszę wrażenie, że Polacy, ale także Europejczycy, zapomnieli o wspaniałej literaturze iberoamerykańskiej. Czyżby rzeczywiście to, co sprzedaje się w wielotysięcznych nakładach, podlegało jakimś okresowym modom? Jeszcze niedawno świat rozczytywał się w książkach Dana Browna, wkrótce Stephanie Meyer rozpętała prawdziwe wampirowe szaleństwo, teraz wszystkich przyćmiewa trylogia Stiega Larssona, a wraz z nią mroczne skandynawskie kryminały. No dobrze, gdzieś tam między nimi pojawiał się Hiszpan Carloz Ruíz Zafón, ze swoim fascynującym „Cieniem wiatru”, a następnie „Grą anioła”. Ale nie powinnam o nim teraz tu pisać, jako iż jest reprezentantem Starego Świata, a literatura iberoamerykańska to twórczość przede wszystkim pisarzy Ameryki Łacińskiej.
Niezmiennie od kilkunastu lat na listy bestsellerów wskakuje każda książka Brazylijczyka Paulo Coelho, autora tłumaczonego na 67 języków i wydawanego w ponad 150 krajach – najwyraźniej zawsze będzie istniało zapotrzebowanie na tego typu osobliwą literaturę, pełną magii i cudów, a zarazem pisaną prostym językiem.
Ale co z resztą pisarzy z obszaru liczącego ponad pół miliarda mieszkańców?


Hanna Kowalewska
Człowiek w okowach
Minęło dwanaście lat od pani pamiętnego debiutu powieściowego. Przypomnę, że w 1997 roku zwyciężyła pani w konkursie wydawnictw Świat Książki i Zysk i S-ka. Rok później ukazała się drukiem nagrodzona książka „Tego lata, w Zawrociu”. Potem wydane zostały kontynuacje: „Góra śpiących węży” (2001) i „Maska Arlekina” (2006). Pod koniec sierpnia tego roku na półki księgarskie trafiła „Inna wersja życia”. Wydawca reklamuje ją jako wielki literacki powrót Hanny Kowalewskiej. Co się działo przez ten czas na pani pisarskim biurku? Dlaczego tyle czasu czytelnicy musieli czekać na dalsze losy Matyldy?
Łatwo się nudzę, więc lubię płodozmian… A mówiąc poważniej, w przerwach między pisaniem kolejnych książek z cyklu o Zawrociu realizowałam inne projekty. Najistotniejszym było dokończenie bardzo dla mnie ważnej i najlepszej mojej powieści „Julita i huśtawki”, którą wydałam między „Górą śpiących węży” a „Maską Arlekina”. W charakterze przerywników wystąpiły też dwie części „Letniej Akademii Uczuć”, książek dla młodzieży, których pisanie sprawiło mi wiele przyjemności. Pierwsza wyszła w 2000 roku, a druga po „Masce Arlekina”, gdy już większość czytelników pierwszej części dorosła. W międzyczasie też napisałam scenariusz serialu. Trudno znaleźć w tym jakiś rozsądny plan. Na szczęście moi czytelnicy są cierpliwi i wierni. Dla tych bardziej niecierpliwych, a lubiących Matyldę, mam dobrą wiadomość – piątą, ostatnią część „Zawrocia” już zaczęłam pisać i zamierzam skończyć jak najszybciej. Żadnych przerywników! Postanowiłam bowiem zakończyć przygodę z Matyldą po to, aby sięgnąć po inne książki, które czekają na ten moment w mojej szufladzie.


Czego nas uczą wyroki?
Za wynagrodzeniem czy bez
W okół kwestii wynagrodzenia w umowach prawa autorskiego narosło już wiele opinii – tak judykatury, jak i doktryny. Drażliwość tego zagadnienia wynika przede wszystkim z realizowania przez ustawodawcę w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej: PrAut) funkcji ochronnej słabszej strony umów, tj. twórców, m.in. poprzez ingerencję w zasadę swobody kontraktowania w zakresie sposobu ustalania należnego twórcy wynagrodzenia.
W 2003 roku nakładem wydawnictwa B.S.P. Sp. z o.o. w W. ukazała się książka „Osteoporoza a złamania. Przewodnik zrozumienia diagnostyki i leczenia” autorstwa Janusza B. Autor, stojąc na stanowisku, że z tytułu udzielenia wydawcy zezwolenia na rozpowszechnienie utworu w wersji drukowanej strony ustaliły wynagrodzenie w wysokości 100 tys. zł, w 2007 r. wniósł pozew do Sądu Okręgowego w Białymstoku. W pozwie żądał zasądzenia od pozwanej spółki kwoty 25 tys. zł tytułem częściowego wynagrodzenia za udzielenie licencji, z ustawowymi odsetkami od 4 września 2004 r. do dnia zapłaty oraz kosztów procesu. Pozwany, wnosząc o oddalenia powództwa, zaprzeczył, jakoby należne twórcy wynagrodzenie miało wynieść 100 tys. zł oraz że oferował autorowi taką kwotę. Podniósł, że strony łączyła umowa o dzieło, której przedmiotem było wytworzenie przez spółkę określonej liczby egzemplarzy publikacji (10 tys. egz.) w określonej formie (twarda oprawa), co zostało zrealizowane, a zatem roszczenia autora są na podstawie art. 646 Kodeksu cywilnego przedawnione. Co więcej, pozwany stwierdził, że poinformował powoda, iż wydanie dzieła w żądanej przezeń formie (twarda oprawa) i nakładzie (10 tys. egz.) sprawi, że przedsięwzięcie nie przyniesie jakichkolwiek zysków.



Zbiór winietek
Co czytają inni
W paczce książek, jakie nadeszły ostatnio z oficyny Faber & Faber, znalazłem tomik Jan Morris zatytułowany „Contact!”. Autorka nazwała go w podtytule „A book of glimpses”, i tym w zasadzie jest – zbiorem krótkich winietek, zapisków, refleksji z ponad 50 lat spędzonych w podróżach.
Morris jest zupełnie nieznana w Polsce. Biblioteka Narodowa wylicza jedną jej książkę, „The world of Venice”, w amerykańskim wydaniu z 1995 roku. W świecie anglojęzycznym Morris jest ceniona od dawna, zajęła 15. miejsce na liście najbardziej znaczących brytyjskich pisarzy okresu powojennego, jaką „The Times” opublikował w styczniu 2008 roku. Ma w dorobku kilkanaście, ba, kilkadziesiąt książek: relacji z podróży, esejów, historycznych opracowań, tomów wspomnień, powieści i zbiorów opowiadań. Zaczynała jako dziennikarka, a właściwie dziennikarz – Jan urodziła się Jamesem, który płeć zmienił w 1972, mając 46 lat i piątkę dzieci z żoną Elizabeth (są do dziś parą). James wojnę spędził na froncie, potem zaczął pisać dla „Timesa”. W 1953 roku gazeta wysłała go, by towarzyszył wyprawie na Mount Everest, trzy lata później, podczas kryzysu sueskiego, jako pierwszy ujawnił zakres militarnego wsparcia udzielanego Izraelowi przez Francję.