Nasza strona internetowa używa plików cookie (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych. Każdy ma możliwość wyłączenia plików cookie w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.

Polis - Miasto Pana Cogito - Roman Misiewicz, Listy do Tytusa

Z Katalog.Czasopism.pl

Kategoria: Przedruki
Publikacja za zgodą autora i redakcji.



listy do tytusa


siostrze



I
wczesne południe słońce / najmocniej grzeje bielone ściany chat / z każdym nawet miękko postawionym na drodze krokiem wysoko unoszą się białe drobiny kurzu / zanim dostrzeżesz postać podróżnego wcześniej / pojawia się na widnokręgu tuż ponad jezdnią / mała popielata chmurka która czasami przybiera kształt wiru a czasem wędrującego obłoku / teraz gościniec jest pusty / nie licząc małego tumanu pyłu unoszącego się nad chłopcem / dźwigającym ciemnobrązowy tornister z grubej skóry / teczka posiada dwa dziurkowane pasy / zapięte na stalowe klamry oraz dwie wielkie kieszenie / w jednej z nich jest nienaruszone drugie śniadanie owinięte w bladożółty woskowany papier / a w drugiej pylące jak gąbka ochraniacze na buty / suchy wrzesień / w powietrzu prawie niewyczuwalny zapach palonych badyli który / działa jak eliksir melancholii / przed chatami babiny w chustach siedzą na drewnianych ławach a spod ich palców spływają do wiader łupiny ziemniaków / podnoszą lekko głowy by zaraz znów się pochylić nad pracą / nie pytają o nic a chłopiec chciałby aby go ktoś zapytał / dokąd dlaczego nawet skąd idzie / kogoś kto by go zatrzymał w drodze / zagaduje więc grzecznie przepraszam która godzina / będzie koło południa / tyle / nic więcej żadnego pytania całkowita obojętność / tuziemców / południe a więc mama wraca teraz z pracy / jeszcze się nie niepokoi / zastanawia się gdzie jest i dlaczego do tej pory nie wrócił ze szkoły powoli / w miarę jak myśli o nim coraz dłużej / rośnie w niej lęk który gotów jest w każdej chwili gdyby się pojawił przeistoczyć w gniew tym większy im dłużej narastał / tymczasem on jest siedem kilometrów od domu / na granicy kopalin i lasu w którym kiedyś z dziadkiem zbierali opieńki / porastające w ciemnych i wilgotnych kotlinach ogromne omszałe pnie / zahaczające pewnie korzeniami o złotawe kości celtów / toczących tu wieki temu boje w obronie osady skrytej na wysokim grzbiecie pagóra wyrastającego pośród puszczy jak zielony guz / tuż za lasem jest wieś / chłopiec nigdy w niej nie był ale wie że nazywa się stasiówka / że ludzie stamtąd schodzili przed wojną wijącą się pomiędzy drzewami drogą do kościoła niosąc na prawym ramieniu buty związane ze sobą sznurówkami / droga była gliniasta poprzecinana nabrzmiałymi od soków korzeniami sosen / obwałowana puszystym mchem / pachnąca grzybnią / gdzieś tutaj pod miastem siadali przy rowie aby obmyć brudne stopy i wdziać obuwie / a jeszcze dalej za wsią są lasy lasy lasy i wśród nich może jakaś mała wioska z bielonymi domkami odcięta od świata / bez prądu w której może go ktoś przyjmie dzisiaj na nocleg / zaprosi na posiłek i pozwoli zasnąć w stodole pachnącej sianem / w której świtem zbudzą go zimne stopy i promienie słońca włamujące się do środka przez sęki i szczeliny powstałe pomiędzy rozsychającymi się na popielato jodłowymi deskami / domyśla się że dalej jeszcze / czeka go droga przez lasy o drzewach w kolorze pistacji / w których potykać się będzie o skamieniałe grzyby / a gałęzie / lekko potrącone / będą się kruszyć z takim brzękiem jak gdyby były z kryształu / za tymi lasami czekają na niego inne sioła położone w parowach do których nie dotarł nigdy żaden najeźdźca i / może dlatego ludzie w nich są / radośni / pełni życzliwości dla siebie / i wierzą w znaczenie słów / mieszkają w domach splecionych z wikliny przetykanej mchem wysoko pomiędzy / konarami drzew / chodząc odziani w dziwne kubraki z ptasich piór / mówią w języku podobnym do cichego klaskania kołatki / w tym języku który był na początku zanim został wymieszany z twardymi słowami i określeniami przyniesionymi na niziny przez obcych / koło głowy chłopca przelatuje jasnobrązowy liść prędko / niesiony ciepłym jeszcze wiatrem / z którego włókien nozdrza są w stanie wyłowić bardzo odległe nutki chłodu / czasem pojedynczy skurczony wachlarz kasztanowca zachrzęści pod nogą jak rozgniatana kostka cukru / coraz ciężej iść / jak gdyby stopy zapadały się w miękkim mchu las widać już w dali / i droga którą idzie pod górę zanurza swój wąski ogon w jego wnętrznościach / nad głową chłopca krąży sokół / zawieszony w powietrzu pomiędzy chałupami górami i kosmosem / gdyby tak wzbił się wyżej chłopiec mógłby jego oczami ogarnąć ogromne szmaragdowe przestrzenie które leżą przed nim jak jedwabna tkanina / zobaczyłby niekończący się obszar wielkich spiętrzonych wałów ziemi / z grzywami lasów kołyszący się przed maleńką postacią podchodzącą do ich kraju / czerwieniejące głębiny buków i płycizny młodych sosen w kolorze tych butelek / w jakich dziadek przynosił mu w lecie lemoniadę / korkowaną na małą porcelankę / miniaturę tych które wysoko brzęczą rozpięte na stalowych słupach / im głębiej na południe tym bardziej lasy jaśnieją / rzedną / więcej w nich wirów i załamań / kamiennych wysp które kruszą przypływy i odpływy wiatrów / sokół jakby dotarły do niego myśli chłopca unosi się coraz wyżej wznoszony ciepłym śródziemnomorskim prądem powietrza / w najgłębszą ciszę kosmosu niezakłócaną żadnym dźwiękiem / ciszę jaką mogli poznać tylko pasażerowie antycznych sterowców / tymczasem na ziemi z bardzo daleka dobiega głos dzwonów bijących na anioł pański / z kościoła świętej jadwigi / dźwięk odbija się od gęstwiny lasu i przynosi chłopcu obraz małych czarnych postaci kołyszących się na sznurach / zakończonych pętlą / za pomocą których porusza się ciężki stelaż dzwonu / wiejący od lasu powiew niesie kadzidlany zapach kruchty / a może jest to delikatny i czuły jak oddech dotyk wietrzyku który poczuł kiedyś gdy klęczał podczas podniesienia / wzbudzony uderzeniem skrzydeł śnieżnobiałego motyla / zstępującego z rozżarzonego witrażu / jeszcze tylko kilka domów rozrzuconych coraz rzadziej coraz dalej od siebie / jeszcze jeden dom / ostatni zagon który kończy szpaler tyczek z rozwieszonym na nich pachnącym groszkiem i za chwilę chłopiec zanurzy się w inny czas i przestrzeń / dlaczego wybrał właśnie tę a nie inną spośród dróg / które by go powiodły na północ albo na wschód / każdą z nich mógł przecież wybrać równie dobrze / nie poszedł ani przez niziny rozciągające się za rzeką / wabiące samotnymi drzewami wrośniętymi w czarną linię horyzontu / nie poszedł także dnem kotliny wiodącej ze wschodu na zachód / starym rozlewiskiem rzeki / z której dna wyrastają niespodziewanie potężne głazy / by po latach znów pogrążyć się w ziemi na całe stulecia / dlaczego wybrał tę najdziwniejszą drogę / poprzez puszcze i góry / dlaczego ten chłopiec / który nie zna mapy podąża w kierunku bram babilonu / ziemiom horusa / pastwiskom abrachama / jakby uciekał przed ustami ciemności / ku źródłom /

Fragment opowiadania pochodzi z czasopisma [1] Polis - Miasto Pana Cogito


Roman Misiewicz - ur. 1964. Książki: //pukt/ów/za/cze.pien.ia// (2003), Wieprzowe języki (2005), Cam_era obscura (2009). Redaktor „Nowej Okolicy Poetów”. Nagroda im. Kazimiery Iłłakowiczówny za 2003 rok. Publikował m.in. w „Twórczości”, „Toposie”, „Frondzie”, „Nowej Okolicy Poetów”, „Gazecie Wyborczej”.